poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział 10

Żółta taśma, czarna furgonetka i zapłakana blondynka towarzyszyły mi przez całe dwa dni. Myśliwy i Kapturek gdzieś zniknęli przez co zaczynałem mieć obawy czy nie zacząć ich szukać. W mieście robiło się coraz gorzej, a ja potrzebowałem pomocy. Zostałem sam. Wszedłem do gabinetu i przyczepiłem do tablicy korkowej kolejne zdjęcie i miejsce. Kawiarnia i Klub. Godziny wieczorne. Kobiety. To nie miało sensu. Jedna z nich była Baśniowcem, a druga nie. Suzie i Lucas mieli pojechać, aby poinformować jej rodzinę, że umarła. Westchnąłem cicho i wziąłem do ręki czarny marker. Czego komendant się po mnie spodziewał? Że poradzę sobie i tak szybko uda mi się wymyślić jakieś rozwiązanie? Tak naprawdę nie wiedziałem jeszcze nic. Postanowiłem udać się do ostatecznej metody. Potrzebowałem Belli.
Ratusz był jeszcze otwarty, więc czym prędzej pognałem do sekretariatu. Kobieta miała upięte włosy w luźny kok i ubrana była w żółtą koszulę, połączoną z czarnymi dzwonami. Nadal nie rozumiałem tutejszej mody. Przed Wybuchem każda dziewczyna chodziła w sukni, a teraz próbowano się przystosować do dzisiejszego ubioru, co wyglądało dosyć komicznie.
- Cześć, Matt. - Powiedziała nawet na mnie nie patrząc.- Znowu myszkujesz w biurze?
- Tym razem mam inny cel. Potrzebuję osoby do śledztwa, a moja partnerka gdzieś zaginęła w akcji. Potrzebuję kogoś kto zna się na tym prawie tak samo jak ona, plus ma jeszcze jakieś wtyki w ratuszu.
Miałem wrażenie, że zaskoczyło ją to, bo dobrze wiedziała o kogo chodzi.
- Żartujesz, prawda?
- Potrzebuję cię, Bello. Obiecuję, że wrócisz do swoich obowiązków najszybciej jak się da, ale póki co musisz mi pomóc. Do tego, informuj mnie co się tutaj dzieje. To ważne.
- Mogę ci pomóc, ale informować o teraźniejszych wydarzeniach... To jest zastrzeżone. Wyrzuciliby mnie. Zresztą moja posada i tak jest zagrożona.
- A nie tego właśnie chcesz? Pomogłabyś miastu, a Garrote poszedłby się pieprzyć. I tak nic nie robi. Tylko ty i Katherine tutaj coś robicie. No dobra, tylko ty, więc raczej cię nie wyrzucą.
- Skończ mnie przekonywać i lepiej powiedz, kogo trzeba iść znaleźć. Potem porozmawiamy o tym co się dzieje w mieście.

***
- Bardzo zabawne... - stwierdziła kobieta szczerząc się do magicznego zwierciadła. - Baaardzo. To jest takie śmieszne, że zaraz... zaraz wybuchnę. - Po czym zaczęła się śmiać. Był to złowieszczy chichot połączony z napadami rechotu. Nie przestawała, bo tylko to ją uszczęśliwało. No, prawie. Była jeszcze jedna osoba, która obecnie miała wywinąć się z więzienia, ale wiedziała, że przyjdzie. Po prostu miała takie odczucie.
Wtedy do sali wszedł mężczyzna. Był wysoki, opalony, a wyglądem przypominał jakiegoś latynosa, rodem z dramatu. Całe ręce pokryte były tatuażami, w nosie miał kolczyk, a oczu nie było widać zza ciemnych okularów. Nienawidził ich pokazywać, bo twierdził, że to słabość. Palił papierosa, a po chwili wypuścił dym z ust, prosto na twarz kobiety, która zaczęła nieustannie kaszleć.
- Cisza. - Powiedział niskim, basowym głosem.
- Ale, ale... - zająknęła się, lecz zaraz po tym na jej ustach znów pojawił się przerażający uśmiech. - Skoro tego sobie życzysz...
Człowiek tylko przewrócił oczami, choć i tak nikt tego nie zobaczył. Był rozczarowany i pragnął czegoś więcej. Pragnął zniszczyć każdego kto stał mu na drodze.
- Wezwij X i Y. Mam do nich sprawę. - Usiadł na czarnym, rozklekotanym krześle.
Zniszczenie wyspy było jedynie namiastką tego, czego on chciał. Miał najgroźniejszych ludzi i najlepszą broń. Poza tym, to on tak naprawdę pociągał za sznurki i sterował tymi marionetkami, które widziały tylko czubek własnego nosa i pieniądze, których także nie posiadały. Te sprawy spowodowały, że niedostrzegalnie uśmiechnął się i już miał w głowie kolejny plan do zrealizowania. Potrzebował tylko głupców.

***
- To, czego szukamy? - zapytała brunetka.
- Idziemy do Vivian. To ona była najbliżej z Jasmine, więc będzie wiedzieć co dziewczyna robiła i gdzie przebywała. Była przy jej śmierci.
- Jasne. - Odparła i przyspieszyła kroku.
To było dosyć dziwne. Pakowaliśmy w śledztwo ludzi z zupełną niewiedzą, a potem okazywało się, że dają sobie radę. Może komendant coś wiedział? Coś, czego nam brakowało... To zaczynało być męczące i dokuczliwe, ale musieliśmy dać radę. Już nawet przestało chodzić o Baśniogród. Ludzie ginęli.
- Matt, słyszysz? - zapytała niespokojnie Bella.
- Co? - odpowiedziałem.
Nie powinienem się zamyślać.
- Ktoś jest w domu Vivian. Słychać krzyki. - Stwierdziła.
Nastawiłem słuch i udało mi się nawet usłyszeć zdania tych ludzi. Znęcali się nad nią. Chcieli czegoś, czego nie miała. Jakąś... wstążkę.
- Biegniemy. - Zarządziłem. - Szybko.
Puściliśmy się pędem przed siebie, ale dziewczyna trochę odstawała, więc chwyciłem ją za rękę. Brukowa uliczka nie wydawała się aż taka krótka. Wbiegliśmy do murowanego bloku i przeskakiwaliśmy stopnie, a głosy były coraz wyraźniejsze i lepiej było je słychać.
- Odpierdol się ode mnie! - Krzyknęła zdenerwowana osoba.
Wtedy, usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Cholera.
- Drzwi są zamknięte. Nie otworzą, nawet jeśli zadzwonisz. Musisz je wyważyć. - Bella spojrzała na mnie jakby to było jasne od początku.
- Jasne.
Może to i było trudne, ale jako Baśniowce mieliśmy różne... dary. Lepszy słuch, wzrok, siła...  Uderzyłem nogą w drzwi, ale nie drgnęły. Za to mogę się założyć, że te osoby to usłyszały.
- Jeszcze raz. - Powiedziała stanowczo.
Skupiłem swoją siłę na tej jednej rzeczy, oddaliłem się trochę i z całej siły kopnąłem. Otworzyły się na oścież, a ja ujrzałem dwóch na wpół przemienionych mężczyzn i posiniaczoną kobietę, która była ledwie przytomna. Jeden z nich, wyglądający jak Diabeł trzymał ją za szyję, a ogon oplótł wokół jej brzucha.
- Pan Wilk... jak miło. - Wysyczał.
Brzmiał jak wąż... Rodem z legendy o Twardowskim.
Trzeba było działać. Szybko.

czwartek, 3 listopada 2016

Rozdział 9

*Lucas Hather*

Ból był powalający, a mi samemu brakowało już sił. Mimo to szedłem dalej bez żadnego grymasu na twarzy nie chcąc zdradzić mojego bólu Kapturkowi, która i tak niechętnie zgodziła się na dalszą drogę. Czułem, że cała lewa noga mi zdrętwiała i coraz większe trudności miałem z chodzeniem.  Ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu, utrudniająca poruszanie się, a zwłaszcza nam. Ociężale gramoliliśmy się pod ogromną górę, która po moim pierwszym kroku stała się mym największym wrogiem. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, by oszczędzić jak najwięcej sił, jednak i one miały swój limit.

Zadyszany pokuśtykałem kolejny odcinek i dzięki szybkiej reakcji Kapturka, która przez całą drogę trzymała mnie pod ramię pomagając w drodze, chwyciła mocno uniemożliwiając mi tym samym upadek.

- Już nie daleko... - wysapała cicho.

Była wykończona i sprawiała wrażenie, że zaraz miałaby się przewrócić. Mimo to szła uporczywie ciągnąc mnie za sobą i nie pozwalając nawet się zachwiać.
Słońce zeszło jakieś dwie godziny temu, a wokół nas zaczynał pojawiać się mrok.

- Już prawie! -  wysapała, sama niepewna, do siebie.

Po długich staraniach udało nam się wejść na stok, lecz zamiast zobaczyć wymarzoną drogę, naszym oczom ukazał się kolejny gęsto zarośnięty las. Ze zmęczonymi minami przystanęliśmy na chwilę przy wysokiej brzozie, a ja z wdzięcznością opierałem się o nią plecami.

Suzanne  przeszukiwała swój granatowy plecak, który wzięła z naszego już porzuconego samochodu i zaczęła czegoś szukać. Po chwili podeszła do mnie i podała mi butelkę wody.

- Pij. – Kazała, sama opierając się o pień innego drzewa.

Zrobiłem to co kazała czując się odrobinę lepiej. Ona przechyliła opakowanie i wypiła ostatnie krople jakie nam pozostały. Spojrzałem na nią nietrzeźwo, dając do zrozumienia byśmy ruszali kiedy tuż przy mojej głowie przeleciał naostrzony topór wbijając się w pień dwa milimetry od mojej twarzy. 

Ożywiony odepchnąłem się od pnia i patrząc przez chwilę na broń, szybko, ale ostrożnie przysunąłem się do Suzie. Ona przerażona spojrzała na mnie, a później w stronę skąd przyleciała broń. Jednak nic nie powiedziała.

Przeczekaliśmy chwilę i upewnieni, że napastnik, który nas zaatakował odszedł powiedziałem:
- Lepiej ruszajmy w głąb lasu. Tam będziemy mniej łatwym celem. Bo ktokolwiek to był nie ma zbyt dobry zamiarów wobec nas. Nawet jeśli odszedł, nie wiadomo czy nie zaatakuje ponownie.
  
Brunetka niemal od razu skinęła głową na znak, że się zgadza i odwracając się w stronę lasu postąpiliśmy krok, gdy nagle barczysta sylwetka nieznajomego wysunęła się przed nami. Suz wydała z siebie stłumiony krzyk, a ja potrafiłem tylko tępo patrzyć na uzbrojonego mężczyznę. Cholera! Z tą nogą byłem bezbronny i fatalnie się czułem. Mimo to, z każdym ruchem wzrastającego bólu przybrałem postawę bojową i stanąłem między napastnikiem, a dziewczyną zaciskając z sykiem zęby, gdyż ból o mało mnie nie powalił.

- Kim jesteś? - spytałem ze złością w głosie.

Mężczyzna roześmiał się bez cienia wesołości i spojrzał na nas uważnie.

- Myślisz, że w takim stanie dałbyś radę ją obronić?

- Nie potrzebuję pomocy – odpowiedziała stanowczo dziewczyna.

Nagle usłyszałem świst przecinającego powietrza, a potem zobaczyłem jak nieznajomy z wdziękiem łapie sztylet rzucony przez Czerwonego Kapturka i uśmiecha się szyderczo.

- Nie ze mną takie sztuczki. – Wyszeptał i rzucił tę samą broń w kierunku dziewczyny, a następnie kolejny.

Chciałem zatrzymać pierwszy sztylet, lecz ból kompletnie mnie sparaliżował. Dziewczyna szybko zorientowała co się dzieje i zrobiła unik, ratując się tym samym od postrzału w głowę. Jednak nieszybko udało jej się zareagować na drugi sztylet, więc został wbity prosto w łokieć. Dziewczyna wrzasnęła i osunęła się na kolana łapiąc za ranną rękę.

- Zawsze pamiętaj o planie B. – Rzekł uradowany swoją wygraną blondyn i dodał. - Nie mieszajcie się, to nie wasza sprawa. Zostawcie śledztwo w spokoju i cieszcie się życiem jakie wam pozostało.

- A jeśli tego nie zrobimy?! – wysyczałem.

- W taki razie, nie najlepiej się to dla was skończy... Zaraz pojawi się moja siostra, więc jeśli chcecie ujść z życiem, wynoście się stąd i zapamiętajcie moje słowa. 

Usłyszeliśmy szczęk łamanej gałązki za nami więc szybko odwróciliśmy się w stronę hałasu, jednak nic tam nie było. Powróciłem spojrzeniem do chłopaka, lecz jego już tam nie było.
 Bez zastanowienia rzuciłem się do dziewczyny i wyciągając jej nad wyraz ostrożnie sztylet, a następnie obwiązując ranę materiałem rzuciliśmy się do ucieczki. O ile ucieczka ma znaczenie szybko kuśtykających ludzi to tak. Rzuciliśmy się biegiem.

*Suzie Reed*

Podeszliśmy szybkim krokiem cali zdyszani i zmęczeni wysiłkiem, a także nieopuszczającym nas bólem do białego średnich rozmiarów domu, stojącego samotnie na szerokiej nieogrodzonej łące. Przystanęliśmy przed progiem i spróbowaliśmy wyregulować nasze oddechy, co niestety nie było takie proste.

Ramię pulsowało bólem, byłam wykończona i zestresowana. Właśnie mieliśmy odbyć poważną rozmowę i zdobyć więcej informacji do śledztwa, ale jak to zrobić skoro byliśmy cali wymazani krwią? Przecież rodzina ofiary od razu zacznie się obawiać, że coś się im przytrafi i tym sposobem nic nam nie powiedzą. Ale nie mogliśmy teraz zawrócić. Przecież byliśmy już na miejscu. Jaki głupiec by teraz zrezygnował? Spojrzałam na Luka, a następnie na mahoniowe drzwi stojące przed nami, a na nich zawieszony świąteczny wieniec. Trzeba było improwizować i tyle.

Wypuściłam głośno powietrze z ust i nacisnęłam na dzwonek. Po sekundzie usłyszeliśmy świąteczną melodię roznoszącą się po całym domu. Oho, natrafiliśmy na ducha świąt. Sama kiedyś uwielbiałam Boże Narodzenie, ale po śmierci taty wraz z mamą przestałyśmy go obchodzić, bo za każdym razem czułyśmy jak bardzo nam brakuje męża i ojca. Jego śmiechu i radości. Wspólnego dekorowania choinki czy pieczenia rozmaitych dań, podarunków pod choinką i świętowania. Byliśmy wtedy wszyscy tacy szczęśliwi. Byliśmy RAZEM. Po jego odejściu nic nie było już takie same. Znienawidziłam ten dzień - dwudziesty piąty grudnia – Boże Narodzenie, ale i data śmierci mojego ojca. Pech chciał by umarł w dzień, który tak kochał...a może to fart?

Zamrugałam odpychając od siebie wspomnienia i poczęłam wraz z brunetem czekać na osobę, która w podskokach zbiegła na dół po schodach i już po chwili stała zdesperowana w progu drzwi. Przyjrzałam się jej uważnie i wyczytałam z miny napięcie i zdenerwowanie oraz... zawód?

- Przepraszam, myślałem, że to moja żona. Nie było jej w domu od paru dni i miałem nadzieję, że to ona. W czym mogę państwu pomóc? – spytał się z wyćwiczoną grzecznością, lecz po chwili wytrzeszczył oczy zauważając nasz wizerunek i dodał z lekko uniesionym głosem. - Co się państwu stało?!

Przed nami stał średnich rozmiarów mężczyzna o brązowych tęczówkach. Był chudy i lekko chuderlawy, ale mimo to silny. Miał na sobie luźno zarzucony szary t- shirt i czarne dresy, a na głowie nosił burzę czekoladowych włosów rozmieszczonych na wszystkie strony. Najwidoczniej tak się ucieszył na odgłos dzwonka, gdyż myślał, że to jego żona i o niczym nie myśląc czym prędzej pobiegł do drzwi. Nie dziwiłam mu się, bo przecież kto by tak nie zrobił?

- Wpadliśmy w poślizg i mój kolega skręcił sobie przy wypadku nogę. Samochód jest nie sprawny, a naszym telefonom padła bateria. Postanowiliśmy udać się do najbliższego domu tak więc tu stoimy, jednak po drodze zostaliśmy zaatakowani przez głodnego dzika i odniosłam ranę na ramieniu jak pan zauważył. Jednak udało nam się uciec i przedrzeć się przez ten gęsty las. – Zaczęłam opowiadać mężczyźnie zmyślonym głosem, co chwila się jąkając by wyszło bardziej realistycznie. Mężczyzna uwierzył w historyjkę bez wahania i gestem ręki zaprosił nas do środka.

- Tato, tato! – usłyszeliśmy po chwili cieniutki głos dziewczynki zbiegającej prędko z pierwszego piętra. - Wróciła już mamusia? – spytała z nadzieją swojego rodziciela, a gdy nas spostrzegła cichutko wyszeptała speszona - Kim oni są tatusiu?

Mężczyzna uklęknął koło córeczki i odgarniając rozmierzwione włosy za ucho odpowiedział:
 - Idź do swojego pokoju skarbie. Zaraz do ciebie przyjdę, a wtedy poczytamy sobie bajkę na dobranoc, dobrze?

Blondyneczka pokiwała głową z uśmiechem i pobiegła do swojego pokoiku. Na moje oko miała około cztery lata.

Właściciel udzielił nam do dyspozycji łazienkę i apteczkę a sam zaczął przygotowywać kawę dla nas i dla siebie. Patrząc teraz na niego, jego córeczkę i otaczającą ich miłość poczułam ogromny żal w sercu, kiedy uświadomiłam sobie, że za parę minut będziemy musieli zrujnować im cały świat, jaki sobie stworzyli. Z niepojętym smutkiem weszłam do łazienki Josha, gdzie czekał już na mnie kuśtykający Lucas i zaczęliśmy na zmianę sobie obwiązywać opatrunki i odkażać rany.

***
Chwyciłam do ręki kubek gorącej kawy i upiłam łyk. Siedzieliśmy teraz w salonie na kanapie koloru kremowego, a po mojej prawej stronie paliło się drewno w kominku, a na nim wisiały  świąteczne skarpety, miętowe laski i miniaturowe złote bombki. Odłożyłam kubek na ławę i wyprostowana zaczęłam:

- Proszę pana...

- Och, proszę mów mi Josh.

- Dobrze.... - odparłam niepewnie, próbując zebrać się w sobie. - Musimy Ci coś wyznać. To... to nie był przypadek, że znaleźliśmy się tutaj. Przyszliśmy poinformować pana, znaczy ciebie – zaczęłam gubić się w słowach, więc po prostu to z siebie wyrzuciłam. – Parę dni temu przy klubie „ Zakręceni" znaleźliśmy ciało kobiety, niejakiej Jennifer Watery, pańskiej żony... - zrobiłam przerwę. - Nasze najszczersze kondolencje. – dokończyłam ze smutkiem w głosie. Mimo, że nie znałam tej rodziny, wiedziałam jednak jak on teraz może się czuć po stracie bliskiej mu osoby.

Mężczyzna wytrzeszczył szeroko oczy i zbladł na twarzy. Spojrzał na nas, jakbyśmy byli kosmitami za światów i schował twarz dłoniach, szepcząc co chwilę imię swojej zmarłej żony.

- To nie może być prawda... - powiedział w końcu Josh.

- Bardzo nam przykro.- rzekł krzepiąco Myśliwy.

Mężczyzna spojrzał na nas nietrzeźwo i zamilkł. To był ten moment. Musieliśmy już zacząć bo zaraz wyrzuci nas z tego domu.

- Wiemy, że jest panu ciężko, ale czy moglibyśmy zadać parę pytań odnośnie Jennifer?

- Bąśniowcy... - wyszeptał. – Jesteście Baśniowcami tacy jak ona i ja...

Spojrzałam na niego zdziwiona, a Lucas pochylił ku niemu głowę.

- Kiedy po raz ostatni widział pan żonę?

- Cztery dni temu. Wyszła z domu około godziny szesnastej, mówiąc że ma ważną sprawę do załatwienia.

- Wie pan może dokąd?

Ostatnimi czasy często gdzieś wychodziła, nie mówiąc nikomu gdzie i na jak długo. Dużo razy 
pytałem się jaki jest cel jej spotkań jednak ona tylko, gdy poruszałem ten temat milkła. Tamtego dnia śpieszyła się, a ja jej nie zatrzymywałem. Myślałem że to kolejne jej wyjście i tak jak zwykle wróci po paru godzinach do domu, jednak tak się nie stało...

- Czy pańska żona, zawsze wychodziła o tej samej godzinie? – zapytał tym razem Myśliwy.

- Nie dokładnie pamiętam, jednak na pewno było to w godzinach popołudniowych.

- Czy zauważył pan jakieś dziwne zachowania, oprócz tego, że często znikała na parę godzin z domu?

- Ostatnio Jenna chodziła cały czas taka poddenerwowana i paplała o tym, jak to musi się z kimś spotkać. Podejrzewałem że mnie zdradzała, dlatego po jej powrocie często się kłóciliśmy, jednak ona się do tego nie przyznawała. Oddaliliśmy się od siebie i przestaliśmy tak jak kiedyś rozmawiać. Mówiła, że nie może mi teraz powiedzieć, ale dzięki temu nie będziemy musieli się bać. Ale ja wiem że tak naprawdę to stał za tym jej kochanek i to pewnie on ją zabił. - Po tych słowach mężczyzna ponownie schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. – Ona... Ona nie żyje.

- Proszę pana...

- Ona nie żyje! – wykrzyknął zdesperowany mężczyzna i podnosząc się gwałtownie z fotela zaczął szarpać mocno bruneta. - To koniec! Ona nie żyje! Rozumiesz? Nie ma jej! I już nigdy nie będzie! To nie ma sensu! – wrzeszczał Josh, nie puszczając przy tym Lucasa.

piątek, 21 października 2016

Rozdział 8



*Katherine Cunning*

Pewna siebie, otworzyłam frontowe drzwi i w tym samym momencie mą twarz owiał zimny i porywisty wiatr. Wyszłam z budynku nie oglądając się za siebie. I tak byłam już spóźniona, a przez tę dziewuchę burmistrz zaczął bardziej kontrolować ilość godzin przesiedzianych w biurze niż dotychczas, przez co musiałam pędzić przez pustą uliczkę by zdążyć na określony czas.

Zegar wybił piętnastą, a ja usłyszałam przeraźliwy dźwięk dzwonów. Zaklęłam pod nosem i przyspieszyłam kroku. No to już po mnie – pomyślałam zdenerwowana .Zadyszana i cała czerwona od zimna podeszłam do czekającej na mnie osoby. Był to mężczyzna, niewiele starszy ode mnie. Ubrany był w czarny płaszcz z kapturem przysłaniającym mu twarz. Spojrzałam na niego uważnie i zagadałam:

- Pan... – nie zdążyłam nawet dobrze zacząć zdania, kiedy nieznajomy wydał z siebie gardłowy i śmiertelnie spokojny głos zaczynając mówić.

- Pani Cunning, zakładam?

- Owszem, ja...

- Czy ma pani to o co prosiłem? - Znowu przerwał mi mężczyzna, a ja się lekko rozdrażniłam. Uspokój się Kath. To tylko test. Sprawdza Cię, czy jesteś godna jego osoby. Zachowuj się! – poczęłam mówić do siebie w myślach zastanawiając się kto kryje się pod osłoną płaszcza.

- Tak. Wszystko co miało być. Lista osób, plan dnia, i wszystko to tych zabójstwach, które miały miejsce... ale po co to panu?

- Tym się Pani już nie musi martwić. Na tym twoja rola się kończy. – Kiwnął niemalże, niezauważalnie głową i dodał - do widzenia.

- Zaraz. Kim pan jest?

- Mógłbym pani powiedzieć, ale, musiałaby pani wybrać się ze mną na małą wycieczkę.

- A jakąż to? – zapytałam lekko zaciekawiona, gdyż mężczyzna przemawiał uwodzicielskim tonem.

- Przeżyłaby pani na niej rzeczy, których pani nie doświadczyła w swoim życiu i ono same by się bardzo zmieniło.

- A dokąd wiedzie ta wycieczka?

- Do grobu – odrzekł głucho i stanowczo, a następnie odwracając się do mnie tyłem i ruszając pewnym siebie krokiem, rzucił za siebie drobny, biały proszek.

Co to miało być? I kto to w ogóle był? Tak dużo pytań błądziło mi po głowie, ale jedno było pewne, już nigdy nie chciałam spotykać się z tym człowiekiem. Już miałam wrócić do domu kiedy coś zaswędziało mnie w nosie i zaczęłam gwałtownie kichać. Ten owy proszek, który rzucił nieznajomy powoli rozprowadzał się po całej mnie, ciągnąc się w dół. Zaczęłam zasłaniać usta i nos dłonią, by pozbyć się natarczywej substancji, lecz zanim mi się udało, świat spowiła ciemność.

*Suzanne Reed*

- Uspokój się na chwilę.

- Ale, o co ci chodzi?

- O to, że zginęła kolejna osoba, a my nie wiemy dlaczego. Powinieneś się martwić i zastanawiać  co tu się dzieje, a nie urządzać sobie ze wszystkiego żarty! - odparłam zirytowana.

- Już spokojnie, bo spowoduję przez ciebie wypadek. – Odparł na luzie Myśliwy.

- Czy ty w ogóle wiesz w co się pakujesz?

- Co? Teraz będziesz mi odradzać brania udziału w śledztwie? Bo co? Bo nie pasuje Ci moja osoba? Ojej, biedna Suz, nie powinnaś tak się zachowywać, przecież jeszcze Matt się dowie i co wtedy? Może być na ciebie zły, a tego byś nie przeżyła.

- Zamknij tą swoją gębę i nie opowiadaj głupstw! Nic mnie nie łączy z Wilkiem, a nawet jeśli, to jesteś ostatnią osobą jaką powinno to interesować.

- Widzę, że Pani Kapturek jest dzisiaj nie w sosie?

- Mam być szczęśliwa, bo kolejna osoba została zamordowana czy może dlatego, że siedzę teraz w zatęchłym aucie z największym nieudacznikiem i kłamcą jakiego znam?

- Nadal jesteś o to zła? - zapytał zmęczony brunet i skręcił gwałtownie kierownicą.

Jechaliśmy właśnie do rodziny pierwszej ofiary poinformować ją o śmierci jednego z członków ich rodziny. Chcieliśmy również przeprowadzić dochodzenie i jeśli los nam będzie sprzyjał dowiedzieć się więcej istotnych wiadomości czy poszlak.

- Nie, coś ty. Jak możesz tak myśleć? Wprost tańczę ze szczęścia. Nie widzisz?

Jechaliśmy z Myśliwym, pod podany nam adres przez Matta, a on sam pojechał zobaczyć zwłoki kolejnej ofiary. Lucas zrezygnował z dalszej rozmowy i zajął się drogą. I dobrze, nie miałam najmniejszej ochoty zamieniać z nim już żadnego zdania. Spojrzałam przez okno i zaczęłam rozmyślać nad całym tym poplątanym śledztwem, którego znikąd było szukać odpowiedzi. Na zewnątrz panowała śnieżyca, a we wszystkich wiadomościach ludzie trąbili by nie wychodzić w ten dzień na zewnątrz. My jednak jechaliśmy do domu rodziny zmarłej kobiety i ani przez moment nie zastanawialiśmy się czy jest to bezpieczne.

Zagłębiona w swoich myślach przez zagłuszony, niemal niedocierający do mnie dźwięk usłyszałam głos nawigacji Luka informującej, że za godzinę powinniśmy być na miejscu. Już za niedługo mieliśmy dotrzeć do celu, co równało się z nowymi informacjami do śledztwa. Nie ukrywam, bardzo mnie to ucieszyło. Z powodu kolejnego ataku musieliśmy zaniechać dalszemu poszukiwaniu detektywów i na ten czas sami zająć się śledztwem. Na początku nieprzekonana, że łamiemy przepisy komisarza, teraz zaczynałam wierzyć, że uda nam się postąpić chociaż jeden krok bliżej, który dzielił nas od zabójcy.

Nagle, coś mną szarpnęło, przywracając mnie do rzeczywistości. Usłyszałam pisk opon i zdezorientowanym wzrokiem zaczęłam się rozglądać, rejestrując co się dzieje.

- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam przerażona kiedy spostrzegłam, że nasze auto wpadło w poślizg. 
Pojazd zaczął się zataczać i nim się oglądnęłam zjechaliśmy z głównej drogi, spadając w dół górki ku gęstemu lasu. Patrzyłam przerażona przed siebie nie wiedząc co robić. Myśliwy zaczął wykręcać kierownicą ile się dało byśmy nie uderzyli w jakieś drzewa, gdyż zahamować się nie dało. Szybkim ruchem wyciągnęłam obie ręce pochylając się ku niemu i razem z nim przekręcając kierownicę, by ominąć kolejną przeszkodę. Jednak przy następnym już się nam nie udało i mimo naszej współpracy auto uderzyło z hukiem o dąb, a my polecieliśmy do przodu.

***
Otwarłam ciężkie powieki i szybko podniosłam głowę. Jednak ten ruch okazał się błędem, bo w mojej głowie natychmiast eksplodowała fala bólu. Zamrugałam parę razy i zaczęłam masować sobie czoło, mając nadzieję, że to w jakiś sposób pomoże. Po chwili ostrożnie podniosłam ponownie głowę i poczułam ból, lecz nie tak wielki jak ostatnio. Powoli obejrzałam się w lewo w stronę kierowcy i tam spostrzegłam nieprzytomnego Luka, opierającego się głową o kierownicę i niemiłosiernie syczącego z bólu. Odpięłam pas i przybliżyłam się do niego czujnie.- Hej – lekko go szturchnęłam.

– Co ci się stało? - zapytałam zmartwiona.

- Moja noga - wysapał zmęczony bólem.

- Poczekaj pomogę Ci.- Odpowiedziałam i szybko otwierając drzwi pojazdu wyszłam z niego. Postąpiłam krok, ale wicher zawiał ze zdwojoną siłą niż przedtem powodując zachwianie się moich obolałych nóg, a następnie mój upadek na śnieg. Bezsilna podniosłam się i najszybciej jak było to możliwe podeszłam do drzwi od strony kierowcy i delikatnie wyciągnęłam nogę mężczyzny i zaczęłam się jej przyglądać.

- Nie za dobrze to wygląda. – spojrzałam ponownie i dodałam cicho. - Chyba skręcona.
 Chłopak jęknął i zdeterminowany zaczął wychodzić z auta.

- A co ty znowu wymyślasz? Nie ruszaj się, bo jeszcze pogorszysz sytuację.

- Nie traktuj mnie jak osobę niepełnosprawną tylko mi pomóż.

Chwyciłam go odruchowo pod ramię i używając siły, która mi jeszcze pozostało postawiłam go na nogi. Myśliwy stanął pewnie na prawej nodze, a chorą uniósł lekko w górę.

- Idziemy! Przed nami jeszcze kawałek drogi, a lepiej żebyśmy wyrobili przez zmrokiem, bo marnie z nami będzie.- Rzekł z hartem ducha.

-Już jest marnie. - zaprzeczyłam. – Nie przejdziesz takiego dystansu ze skręconą kostką, a tym bardziej po tym grubym śniegu! To niedorzeczne. Lepiej wracajmy do domu, a jutro pojadę sama do tej rodziny.

- O nie, jesteśmy tak blisko, nie możemy teraz zawrócić.

- Ale...

- Suz, dam radę. Pozwól mi pójść.

- Nie mam ochoty zawozić Cię na następny dzień do szpitala na amputacje nogi. Usłyszałeś czy mam Ci przeliterować? N-I-E.

- Naprawdę chcesz teraz zrezygnować?

- Nie, ale Luke! Sama nie wierzę, że to mówię, ale martwię się o twoje zdrowie, rozumiesz? Martwię się o ciebie Lucas!

- Suzie, spójrz na mnie. – Odparł łagodnie. – Proszę, spójrz na mnie. – Powtórzył stanowczo biorąc moją twarz w swoje dłonie, zmuszając bym na niego spojrzała.

- Dam radę. Oboje damy radę. Sama mówiłaś, że czas jest bardzo ważny. No chodź.

Zerknęłam na jego nogę a następnie w jego oczy, które świeciły się nieugięciem i zażartością. Wiedziałam, że nie uda mi się zmienić jego opinii, więc nadal niepewna przystałam na jego zdaniu.

niedziela, 16 października 2016

Rozdział 7

Siedzieliśmy na czarnej, kiedyś skórzanej kanapie, która ze wszystkich stron była obdarta. Ściany były pozaklejane deskami, a wiszący żyrandol, od czasu do czasu przestawał działać. To dziwaczne połączenie wszystkich rzeczy sprawiło, że zacząłem się zastanawiać czy dobrze trafiliśmy. Wreszcie Myśliwy wszedł do salonu z poszarzałymi kubkami gorącego czarnego płynu, który nie wyglądał ani na herbatę, ani na kawę.
- Mogę wiedzieć co się stało, że akurat dzisiaj zawracacie mi głowę? - uniósł prawą brew i skrzyżował ramiona.
- W ostatnim czasie miało miejsce za... - Suzie zaczęła mówić, ale nie dałem jej dokończyć.
W kieszeni usłyszałem wibrację telefonu. Spojrzałem na dziewczynę przepraszająco i wyszedłem do kuchni, a przynajmniej coś co miało nią być.
- Czy rozmawiam z panem Wolfem? - w słuchawce usłyszałem melodyjny głos.
Czyżby ktoś z biura?
- Zgadza się. A pani to...?
- Katherine Cunning. Burmistrz prosił, aby pana powiadomić, że doszło do kolejnego morderstwa na Orchard Street o godzinie dziewiętnastej. Do widzenia. - Natychmiast się rozłączyła, a ja poczułem jakby ktoś przebijał mi serce.
Czy mordercy mieli jakieś ustalone godziny? Ostatnie zabójstwo też miało miejsce wieczorem? Czy to było powiązane?
Wyszedłem z pokoju, aby przekazać tą wiadomość Kapturkowi, przekonać Myśliwego do pomocy i jak najszybciej się tym zająć, a potem szukać kolejnych Baśniowców do pomocy. Nagle, usłyszałem szczęk łamiącego się mebla i czerwoną ze złości dziewczynę.
- Nie mam zamiaru z nim współpracować. - Warknęła i popatrzyła się na mnie wzrokiem typu "Odpuść", po czym szybkim krokiem wyszła trzaskając drzwiami.
- Co się stało? - zapytałem mężczyzny.
- Sprawy rodzinne. - Odburknął. - Kiedy mam się zjawić, żeby wam pomóc?
- Dowiedziałem się, że miało miejsce kolejne morderstwo. Podam ci adres. Trzeba tam jak najszybciej jechać.
Skinął głową i odprowadził mnie do wyjścia.
- Do zobaczenia. - Powiedział jak najobojętniejszym tonem i zamknął drzwi.
***
VIvian DoSkin
Miałyśmy się spotkać z Jasmine w kawiarni. Mówiła, że chce stąd wyjechać i uciec jak najszybciej się da. Nie wiedziałam o co jej chodzi, ale przyjaźniłyśmy się praktycznie od zawsze, więc wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Wskoczyłam do taksówki i przez jakiś czas zastanawiałam się co jej powiem. Nie chcę, żeby mnie zostawiała? A może wyjechałabym razem z nią? Ale, nigdzie nie było bezpiecznie. Tylko tu mogłam spróbować dostać Urodę Maskującą.
- Dalej nie pojedziemy. - Oznajmił kierowca po kilkunastu minutach. - Jest śnieżyca, nie da rady. Musi pani na nogach.
Mogłabym się z nim o to spierać, ale chciałam z nią jak najszybciej porozmawiać. Naciągnęłam, więc czapkę na głowę i dygocząc z zimna udałam się na ulicę. Okazało się, że chodziło jednak o inną, przez co musiałam przez półtorej kilometra biec. W końcu, cała zmarznięta weszłam do kawiarni i usiadłam na krześle, czekając na Jasmine. Mijały sekundy, a potem minuty lecz jej wciąż nie było. Wyciągnęłam telefon chcąc do niej zadzwonić, ale przez cały ten czas włączała się sekretarka. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, a wychodzenie o tej porze i pójście samemu do domu nie mogło się skończyć dobrze. Może w najlepszym przypadku udałoby mi się złapać autostopa, ale kto jeździ samochodem w śnieżycę? Gapiłam się więc, w zamarzniętą szybę spoglądając z żałością na ten krajobraz. Do tego dochodziła Jasmine. Dlaczego wciąż nie przychodziła? Wtedy drzwi zaskrzypiały, a w nich stanęli policjanci. Mieli zupełnie obojętny wyraz twarzy, ale zdradzały ich oczy. Coś się stało. Podeszli do jakiejś kelnerki, a ona wytrzeszczyła wzrok. Może i byłam nade wszystko zbyt ciekawska, ale chciałam dowiedziedzieć się, co takiego się wydarzyło? Ostatecznie wstałam z krzesła i pomaszerowałam do umundurowanego mężczyzny.
- Co się stało? - zapytałam.
- Nie powinno cię to interesować, a tym bardziej nie powinno cię tu być. Ktoś zaatakował mulatkę. Nie żyje.
Mulatkę...
- Jak wyglądała? - dodałam zaniepokojona.
- Posłuchaj, nie ty tu robisz śledztwo. Nie wałęsaj się tutaj i najlepiej jedź jak najszybciej do domu.
Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. Narzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam z kawiarni. Na niebie widać było gwiazdy i tylko one oświetlały drogę. Cały chodnik pokryty był śniegiem, a lampy świeciły ostatkami sił. W każdej chwili mogły zgasnąć, a wtedy mordercy mogli mieć jeszcze większą szansę na zabójstwo. Pobiegłam w stronę żółtych taśm i całej masy gliniarzy. Świecili latarkami, a jeden z nich dzwonił na pogotowie. Przybliżyłam się do miejsca zbrodni. Dziewczyna miała wielkie pręgi krwi na szyi, twarz posiniaczoną, na kurtce czerwone plamy, a włosy porozrzucane na wszystkie strony. Jej twarz zdradzała strach. Była taka niewinna... Przyklęknęłam przy niej, a z moich oczu popłynęły gorzkie łzy. Nienawidziłam z całego serca tego, kto to zrobił. Był potworem i nie mogłam mu pozwolić, żeby uszło mu to na sucho. Policjanci wreszcie zorientowali się, że tu jestem i zaczęli mnie podnosić ze śniegu i otrzepywać z niego. Jej już tu nie było. Po co dzwonili na karetkę? Tylko coś naprawdę silnego mogło zabić Baśniowca. To nie mogło być zwykłe morderstwo. Nagle uświadomiłam sobie prawdę. Jasmine nie wróci. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś, bo te cholerne czasy już minęłam. Zaczęłam się wyrywać i głośno szlochać. Oni nic nie rozumieli. Musiałam się z nią pożegnać, choćby tu i teraz.
- Kocham cię, Jas. - Szepnęłam zanim szarpnął mną facet w mundurze.

środa, 5 października 2016

Rozdział 6



*Suzie Reed*

Zagadałam podchodząc do przyjaciela. Chłopak odwrócił się na pięcie i wbił we mnie wzrok.

- Hej, Suz. Masz to, o co cię prosiłem?

- Oczywiście, nawet nierozpakowany. – Podałam mu kopertę i uśmiechnęłam się szeroko.

- Och, cóż za nowość. Suzie opanowała swoją ciekawość ?- odparł Wilk.

- Nie przyzwyczajaj się. – Spojrzałam na niego podejrzliwie i dodałam. - Co tam jest?

- O, jak dobrze, że już wróciłaś, tamta Suzie mnie przerażała.

Wybuchnęliśmy śmiechem, jednak z małym trudem go opanowałam i szturchnęłam lekko przyjaciela.

- Mówię serio. Co się tam znajduje?

- Lista adresów osób, które wyznaczył dla nas komendant.

Zaciekawiona zerknęłam na listę, którą Matthew zdążył już wyciągnąć ze srebrzystej koperty, jednak żaden adres nic mi nie mówił. Wywróciłam oczami i spojrzałam na bruneta, który analizował dokument.

- To gdzie najpierw?

Chłopak wypatrzył najbliższy adres i wyjął z tylnej kieszeni spodni mały świstek, zapewne ze spisem wybranych osób. Przejechał palcem po papierze, aż po chwili wytrzeszczył oczy.

- Co się stało? – spytałam, ale odpowiedziała mi cisza.

– Ej... -Co? – zapytał nietrzeźwo Matt i spojrzał na mnie czujnie.

- Co się stało? - powtórzyłam nadal nie wiedząc o co chodzi.

- Nic. - Rzekł szybko i dodał:

- Myślę, że powinniśmy podzielić się zadaniami, by zdążyć na czas.

Spojrzałam na niego podejrzliwie, nie rozumiejąc. Ani na moment mu nie uwierzyłam i udałam, że zastanawiam się nad jego propozycją. Chłopak najwyraźniej z ulgą powrócił do sprawdzania adresów, a owy świstek schował do kieszeni kurtki. Poczekałam chwilę... dwadzieścia, trzydzieści sekund... pięćdziesiąt! No, to chyba wystarczy by uśpić przynajmniej troszeczkę jego czujność. 

Szybkim, ale płynnym ruchem porwałam kawałek papieru i rzucając się biegiem, zaczęłam rozwijać zawiniętą wcześniej tajemniczą kartkę. Nie minęło nawet pięć sekund, kiedy Wilk ruszył za mną biegiem. Bez trudu udało mu się mnie dogonić, a potem wyrywać mi papier. Skończyło się na tym, że lista została rozerwana, a ja trzymałam jej jedną połowę. Zerknęłam na nią i spostrzegłam spis kilku nazwisk, gdyż imiona były oderwane. Zaczęłam błądzić po nazwiskach, ale Matt już kroczył w moją stronę. I właśnie wtedy je zobaczyłam, a moja twarz momentalnie zbladła. Komendant musiał żartować! Wzburzona, spojrzałam na przyjaciela, a w jego oczach spostrzegłam zrozumienie.

- Powiedz mi, że to jakiś kiepski żart.

- Nie ja wybierałem osoby. – Odparł.

- Matt, ja nie mogę.

- Oczywiście, że możesz, nie pozwolę ci się teraz wycofać.

- Ale...

- Żadnych „ale", po prostu chodź. – oparł łagodnie, ale i stanowczo jak starszy brat, którym się czasem stawał. Nie obracając się, ruszył w kierunku głównego rynku. Spojrzałam ostatni raz na nazwisko, które od paru dobrych miesięcy wywoływało u mnie złość i odrazę. Wywróciłam oczami wyobrażając sobie całą tą beznadziejną sytuację i pobiegłam za Wilkiem, jednak już zdecydowana.

***
Zapukałam mocno w drzwi i ku mojemu zdziwieniu niemal od razu się otworzyły. Wyjrzała z nich blondynka średniego wzrostu i spojrzała na mnie swymi szarymi oczami.

- Kim jesteście? – spytała pewnym siebie głosem, nie siląc się na wpuszczenie nas do środka.

- Jestem Matthew Wolf, a to jest Suzanne Reed.

- W czym mogę służyć?

- Panna Vivian?

- Możliwe.

- Komendant przynosi prośbę o pomocy przy śledztwie. Kilka dni temu miało miejsce morderstwo w okolicach ulicy Streeting.

- A co to ma wspólnego ze mną?

- Komendant twierdzi, że ma to coś wspólnego z Baśniogrodem. - Tym razem odezwałam się ja.

- Baśniogród upada i nie ma to żadnego znaczenia czy pomogę, czy też nie. Weźcie sobie inną osobę do brudnej roboty.

- No właśnie, Baśniogród upada, a wy nic z tym nie robicie. Myślisz, że co jest w stanie to powstrzymać jak nie my? Myślisz, że tajemne moce naprawią to co niszczą nasi ludzie? Musimy działać! I to szybko, bo później może być już za późno... Komendant wybrał ciebie i pewnie nie bez powodu. Proszę, pomóż nam, a może uda się to jeszcze naprawić..

Dziewczyna przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nas aż w końcu rzekła:

- Baśniogród upada, a ja...- zaczęła błądzić w myślach nadal niepewna. - Nie wiem. To za szybka decyzja. Zastanowię się. - Wzruszyła ramionami i skrzywiła wyraz twarzy. - Do zobaczenia.

***
Szliśmy pustą uliczką, nie widząc kompletnie nic, gdyż wszędzie panowała nieprzenikniona mgła.

- Widzisz, nie jest tak źle. - wysiliłam się na uśmiech i próbując dojrzeć kawałek drogi starałam się nie przewrócić.- Damy rade.

- Oho, czekam aż zmienisz zdanie, gdy dowiesz kto jest kolejny na mojej „tajemniczej" liście. - Odparł żartobliwie robiąc w powietrzu cudzysłów.

- O, nie! Musimy dzisiaj?

- Niestety...

- Niszczysz mi humor. - Przewróciłam oczami.

- Takie jest moje zadanie.

Mimo woli roześmiałam się cicho i szczelnie opatuliłam grubym czerwonym płaszczem, a na uszy naciągnęłam czarną czapkę. Boże, jak tu było zimno. Westchnęłam głęboko, a z moich ust wyleciała para. Już myślałam, że zaraz zamarznę gdy mym oczom ukazał się wielki biały dom z niewielkim ogrodem. Okna wychodziły na zewnątrz, a na drzwiach zawieszona była srebrna kołatka. Spojrzałam znacząco na Wilka i posłałam go przodem. Najchętniej odkładałabym to spotkanie w nieskończoność, ale aż tyle nie miałam.

Odwróciłam głowę w kierunku drzwi kiedy uświadomiłam sobie że Matt już zapukał do nich zapukał. Najchętniej się zapadłabym się pod ziemię albo zwiała na drugi koniec miasta, ale nie! Stałam wpatrzona w potężne, drewniane drzwi słuchając krzątaniny dobiegającej zza ściany. Nagle odgłosy stały się bardziej słyszalne, a chwilę później ciężkie drzwi otworzyły się na oścież, a w nich stało on. Zmienił się nie do poznania. Był wzrostu Wilka, no może trochę wyższy. Jego włosy były ułożone w nieładzie, a umięśnione ramiona sprawiały, że wyglądał jeszcze mężniej - Lucas Hather. 

Spojrzałam na niego nadal nietrzeźwo, a on uśmiechnął się łobuzersko, rozpoznając mnie niemal od razu.

- No, no Suzie, aleś ty wypiękniała.

- Mamy sprawę. – Odparłam chłodno i popatrzyłam się na Matta szukając pomocy.

Chłopak szybko przejął inicjatywę i dodał:

- Możemy wejść do środka?

Myśliwy zawahał się ale po chwili odsunął się z przejścia i zaprosił gestem ręki byśmy weszli.

*Katherine Cunning*

- Dzień dobry, czy rozmawiam z panną Bellą?

- Tak?

- Chcielibyśmy poinformować, że nie zostanie pani wyrzucona z pracy za zgodą burmistrza. Jeśli nadal chce pani u nas pracować zapraszamy jutro na ranną zmianę.

- Oczywiście, jutro przyjdę.

- Dziękujemy, życzymy miłego wieczoru.

- Również dziękuję, do widzenia.

Odłożyłam z trzaskiem telefon i naburmuszona oparłam się plecami o fotel. Nagle, przypomniałam sobie o projekcie, który miałam dzisiaj wykonać. Zaczęłam poszukiwania dokumentu w stercie kartek i listów. Po chwili wyciągnęłam papier i wprowadziłam dane do systemu.

I jak ja się stąd wyrwę, kiedy ta cała Bella wróci do pracy?! Czemu akurat jutro? Czemu to nie mogło być dzisiaj? Zamyślona zaczęłam patrzeć się w monitor, jednak obchodziło mnie co się na nim znajdowało. Błądziłam myślami po zupełnie innym świecie. Takim jakim kiedyś był. Takimi jakimi byliśmy w tamtym świecie. Wtedy było prościej, łatwiej... nie było tego co dzieje się teraz, kiedy muszę raz w miesiącu wychodzić na narady naszego zespołu. Nie musiałam nikogo okłamywać.

Ale wszystko się zmieniło i już się nie odstanie. Pokręciłam przecząco głową wyganiając absurdalne myśli i skupiłam się na pracy, jednak nie trwało to długo, gdyż po chwili zadzwonił telefon.

- Halo?

- Katherine? Tu Naven – nowy pracownik.

- Wiem kim jesteś, nie musisz mi tego codziennie przypominać. – Westchnęłam sarkastycznie.

-Wiem, ale chcę abyś mnie dobrze zapamiętała.

- W jaki sposób?

- W dobry. – Zachichotał.

Uśmiechnęłam się pod nosem i zadałam pytanie:

- Po co dzwonisz?

- A musi być powód?

- Nie żartuj Naven, dzwonisz z telefonu burmistrza - musi być jakaś sprawa.

- Ależ ty spostrzegawcza.
  
Pokiwałam z dezaprobatą głową i wytężyłam słuch czekając, aż chłopak zajmie głos.

- Burmistrz prosi, abym ci przekazał, że masz wysłać list do niejakiego Matthew Wolfa, informując, że mamy kolejną ofiarę. Wszelkie informacje o jakich chciałby się dowiedzieć dokładniej o tym morderstwie znajdują się w raporcie u nas w biurze.

- To wszystko?

- Nie, powiedz jeszcze, że komendant informuje by pośpieszyli się w doborze członków grupy detektywistycznej.

- Jakiej grupy detektywistycznej? – spytałam zdziwiona, ale i zaciekawiona.

- Komendant poprosił pana Wolfa by zebrał grupę detektywów do śledztwa i rozwiązania przyczyn tych zabójstw.

- Hmm...dobrze, zaraz do niego zatelefonuję. – Rzekłam odkładając słuchawkę na miejsce i porządkując sobie to w głowie.

Chciałybyśmy z tego miejsca podziękować wam z całego serca za tak ogromną ilość wyświetleń, którą wybiliście w zaledwie parę godzin. Jesteście niesamowici!!
Dziękujemy! ;D I mamy nadzieję, że was nie zawiedziemy.