wtorek, 27 września 2016

Rozdział 5

Brit Ranzel
***
- Widziała pani jeszcze kogoś? - zapytał główny komendant policji.
- Tylko on. - odpowiedziałam i chwyciłam za torebkę, po czym wstałam.
Mężczyzna coś zanotował, ale podniósł na mnie wzrok i powiedział szybkie "Do widzenia". To był już drugi raz z rzędu, kiedy próbowano mnie zabić. Zabójca miał przenikliwe, czerwone oczy, które wyglądały jakby krwawiły, a na głowie czarny kaptur. Tylko tyle widziałam, reszta niknęła w mroku nocy. Wyszłam z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Nikt nie był w stanie pomóc Baśniogrodowi - traciliśmy go. Z każdym dniem, spotykałam coraz więcej magicznych stworów, które zdruzgotane żaliły się, że nie mają gdzie mieszkać. Poprawiłam płaszcz i zapięłam go szczelnie na wszystkie guziki. Na zewnątrz była śnieżna burza. Puch toczył własną wojnę z wiatrem, który nie zamierzał się poddać. Nawet tutaj było słychać pisk zawiei. Wtem, do budynku ktoś wszedł. Stukot jego butów był zbyt głośny, żeby nie zauważyć, kim jest owa postać. Nasz detektyw był albo bardzo zajęty, albo miał jakieś spotkanie. Ewentualnie jedno i drugie. Miał w ustach papierosa, a we włosach śnieg. Poza tym, nie zmienił się. Gdy mnie wreszcie dostrzegł, zgasił skręta.
- Cześć, Brit. - przywitał się.
- Cześć, Matt. - odpowiedziałam. - Co cię sprowadza w to cudowne miejsce? - uniosłam brew i usiadłam na metalowej ławce, przybitej do podłogi.
- Pewne sprawy. Dzisiaj się dowiedziałem o...
- Morderstwie przy tym klubie. - skończyłam i zamilkłam.
Szłam wtedy do domu, kiedy zobaczyłam dziewczynę na ziemi z wbitymi kawałkami lustra do ciała. Szybko zadzwoniłam po specjalistów, którzy natychmiast przenieśli ją na stół operacyjny, ale nic to nie dało. Dziewczyna już nie żyła. Wtedy zauważyłam coś. Kiedy wychodzili, na ziemi została postrzępiona, granatowa wstążka.
- Skąd wiesz? - zapytał.
- Nie ty jeden, wiesz o wszystkim. Byłam przy tym. - wzruszyłam ramionami.
Widziałam jak zamyśla się, jakby znowu coś pominął. Starał się zbliżyć, a tak naprawdę cały czas się oddalał.
- Mam coś dla ciebie. - spojrzałam na niego.
Włożyłam dłoń do kieszeni kurtki. Nadal tam była. Jakby nosiła w sobie coś diabelskiego. Kiedy miałam jeszcze piękne blond włosy o niewiarygodnej długości i wytrzymałości, też to wyczuwałam. Było w niej... coś innego.
- Może ona doprowadzi cię do celu. - pokazałam mu granatowy pasek, po czym włożyłam do ręki, którą zamknęłam.
- To... to coś? Żartujesz Brit. - pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Zrobisz z nią to, co uważasz za słuszne. - stwierdziłam i wyszłam.

Matthew Wolf
***
Nic nie odpowiedziałem. Brit się zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Na swoim ślubie miała jeszcze włosy do ramion. Potem je całkowicie ścięła, na krótko. Prawdę mówiąc, przyjaźniliśmy się. Kiedy jej facet złamał jej serce, to ja byłem przy niej. Potem się oddaliliśmy, a Brit się zmieniła. Usiadłem na ławce i dudniąc o nią palcami, czekałem aż komendant mnie zawoła. Byłem zmęczony. Okazało się, że rodziców zmarłej nie ma, i dopiero jutro będziemy mogli się skontaktować. Do tego dochodził jeszcze wczorajszy wieczór. Trzeba było zrobić mnóstwo rzeczy, a wydawało się, że z każdą minutą czasu jest coraz mniej.
- Do widzenia, panie Willson. - odparł sędziwy mężczyzna i wyszedł.
Wstałem, uścisnąłem mu rękę siląc się na uśmiech, a potem otworzyłem drzwi do gabinetu.
- Dobry wieczór. - mruknąłem.
Komendant nie wyglądał najlepiej, zresztą jak my wszyscy. Miał podkrążone oczy, bladą skórę i stare binokle na nosie. Westchnął i położył ręce na biurku.
- Oto lista osób, których potrzebujesz w śledztwie. Nowi detektywi. - podał mi kartkę z wydrukowanymi nazwiskami.
Czytając coraz to kolejne, zaczynałem mieć wątpliwości czy aby na pewno dobrze się czuje.
- To żart? - zapytałem.
- Zaufaj mi. Przydadzą się. Każde z nich ma coś o czym nie wiesz.
- Czyli? - uniosłem brew.
Jedyne o czym marzyłem to zapewnić bezpieczeństwo, a z nimi... to nie wchodziło w grę.
- Przekonasz się. - nagle, gwałtownie się podniósł i wyciągnął z szufladki przy szafce mały świstek papieru. - Na śmierć bym zapomniał o Gretel Smith. Jest jedną z bardziej znanych detektywów. Zapytaj się, może pomoże wam.
Skinąłem głową i podziękowałem. Może ona nas chociaż uratuje. Z tego co dowiedziałem się od policjanta, mieszkała na obrzeżach Arcadii. Mógłbym tam pojechać jeszcze dziś, ale dotarłbym zapewne następnego dnia. A wtedy... nici ze śledztwa. Wstałem, pożegnałem się i zamknąłem drzwi. Nadszedł czas na kolejne zmiany.
***
Przetarłem oczy. Najwyraźniej zasnąłem na kanapie. Na telewizorze nadal wyświetlały się barwne obrazy, a zza ścian słychać było różne głosy. Prychnąłem. Wyłączyłem urządzenie i już miałem iść spać, kiedy usłyszałem dźwięk - ktoś pukał do drzwi. Nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się, że to Myśliwy z siekierą i próbą zabicia mnie, ale... to co zobaczyłem zbiło mnie z tropu.
- Be... Belle? - zapytałem, widząc dziewczynę otuloną swetrem.
- Bestia dostał napadu złości. Mogłabym... przeczekać? - zapytała, obejmując się ramionami.
Nie, to zły pomysł. Skinąłem głową.
- Rozgość się. - wskazałem na pokój.
Może to i nie był ideał czystości, ale życie samotnego mężczyzny, który ciągle ma coś do roboty, tak wyglądało. Fotel był już przestarzały, a tapeta na ścianach powoli się odklejała. Na podłodze leżały porozrzucane papiery i puszki.
- To... jak ci idzie zbieranie detektywów? - zagadnęła nieśmiało.
- Mam wyznaczoną listę. Od jutra zaczynam śledztwo pełną parą. A co? - uniosłem brew.
- Najprawdopodobniej nie będę mieć już pracy przy burmistrzu. Chyba, że Katherine się odwidzi. - wzruszyła ramionami, choć tak naprawdę widziałem w jej oczach żal. I tak miała z nią na pieńku, a wyrzucenie z pracy powodowało jeszcze więcej problemów.
- Wiem, że chciałaś wstąpić do detektywów, ale to naprawdę nie jest robota dla ciebie. - Jak zresztą dla innych.
- Rozumiem to. - skinęła głową. - Ale... naprawdę potrzebuję pracy. Wiem, że proszę o wiele. Może nawet zbyt wiele. Chciałabym tylko nie martwić się jutrem i przyszłością. Być szczęśliwa, założyć rodzinę i wyjechać stąd. Żyć jak kiedyś.
Jak kiedyś. Cóż, powrót do przeszłości nie był najlepszym pomysłem, zważywszy na to co wtedy wyprawiałem. Położyłem jej dłoń na ramieniu.
- Może i byłabyś przydatna, ale nie na obecną chwilę. Porozmawiaj z burmistrzem, w końcu to on ma władzę, tak?
- Może i masz rację... Ale, gdybyście mnie potrzebowali przy śledztwie, zawsze chętnie pomogę. Powinnam już iść. Może się uspokoił? - spytała się sama siebie i wysiliła na uśmiech.
- Całkiem możliwe, zrobiło się cicho. - odprowadziłem ją do drzwi i nawet ich nie zamykając, usnąłem w fotelu.
***
Siedząc w samochodzie, kierowałem się na obrzeża Arcadii. Póki co, nie chciałem w to pakować Suzie. Musiałem znaleźć Gretel - była najważniejsza. Po resztę mogliśmy iść sami. Trasa ciągnęła się jeszcze przez jakieś pół godziny, a potem czekały mnie korki. Ludzie spieszyli się na święta, dla mnie to oznaczało - "Hurra, cisza!". Nie miałem żadnej rodziny, więc zazwyczaj rozkoszowałem się całodniowym spokojem. Ewentualnie, wyjeżdżałem do lasu i robiłem biwak, podczas gdy padał śnieg.
W końcu wysiadłem z auta pod nowoczesnym domem z milionem szyb. Niemożliwe... Może Gretel z kimś mieszkała? Zadzwoniłem do drzwi, ale w tej chwili poczułem, że coś mnie lustruje. Nade mną wisiała mała kamera, która zaczęła świecić się na czerwono.
- NIE-PRZY-JA-CIEL. - powiedziała głosem robota i zaczęła strzelać laserami.
- Ałć! - krzyknąłem, kiedy promień poraził mnie w ramię.
Natychmiast się odsunąłem. Po kilku minutach czekania, wreszcie drzwi się otworzyły. Stała w nich najbardziej zadziwiająca postać, jaką widziałem. Gretel była przecież małą dziewczynką, a teraz... Wyglądała na licealistkę. Włosy miała spięte w ciasnego kucyka, a ubrana była w czarną, skórzaną kurtkę, jeansy i martensy. We włosach miała ciemne okulary.
- Kim jesteś? - zapytała, krzyżując ramiona.
Nie była chyba zadowolona z wizyty.
- Posłuchaj, Gretel. Mam mało czasu, więc chciałbym to załatwić jak najszybciej. Ostatnio, zginęła pewna osoba, ale okazało się, że to jakaś grubsza sprawa. Moim zadaniem jest odkrycie dlaczego tak jest i zebranie detektywów. Komendant powiedział, że znasz się na tym, dlate...
- Niech komendant robi to co chce, ale mnie w to nie miesza. Mam inne rzeczy na głowie, niż pomaganie bandzie półgłówków. Żegnam. - odwróciła się na pięcie i chwyciła za klamkę.
- Czekaj! - powiedziałem nieco głośniej niż chciałem. - Baśniogród upada. A jeśli by nam się udało to może, może i odżyłby na nowo.
- To niemożliwe. - wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i zapaliła jednego. - A wiesz czemu? Już nikt się nie stara. Wszyscy mają to gdzieś.
- Tak się składa, że nie wszyscy. - uniosłem brew. - To, pomożesz? Przyda się jakaś osoba, która też się na tym zna.
Wydawało mi się, że zastanawia się nad tym. Przez dłuższy czas nic nie mówiła. W końcu wyrzuciła papierosa i zadeptała go czubkiem martensa. Potem spojrzała na mnie i zaczęła mówić.
- Jesteś strasznie przekonujący wilczku, ale... nie. To wszystko. Do zobaczenia. - i wyszła.
Westchnąłem. Jeżeli pójdzie tak dalej, to nikt nam nie pomoże, a cała nasza społeczność upadnie. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Suzie.
- Mamy problem. Pamiętasz jak byłem wczoraj u komendanta? - i zacząłem jej opowiadać.
Wtedy, oboje stwierdziliśmy, że trzeba ruszać po kolejne osoby. Mieliśmy się spotkać w Manhattanie na Times Square.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz