Brit Ranzel
***
- Widziała pani jeszcze kogoś? - zapytał główny komendant policji.
- Tylko on. - odpowiedziałam i chwyciłam za torebkę, po czym wstałam.
Mężczyzna coś zanotował, ale podniósł na mnie wzrok i powiedział szybkie "Do widzenia". To był już drugi raz z rzędu, kiedy próbowano mnie zabić. Zabójca miał przenikliwe, czerwone oczy, które wyglądały jakby krwawiły, a na głowie czarny kaptur. Tylko tyle widziałam, reszta niknęła w mroku nocy. Wyszłam z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Nikt nie był w stanie pomóc Baśniogrodowi - traciliśmy go. Z każdym dniem, spotykałam coraz więcej magicznych stworów, które zdruzgotane żaliły się, że nie mają gdzie mieszkać. Poprawiłam płaszcz i zapięłam go szczelnie na wszystkie guziki. Na zewnątrz była śnieżna burza. Puch toczył własną wojnę z wiatrem, który nie zamierzał się poddać. Nawet tutaj było słychać pisk zawiei. Wtem, do budynku ktoś wszedł. Stukot jego butów był zbyt głośny, żeby nie zauważyć, kim jest owa postać. Nasz detektyw był albo bardzo zajęty, albo miał jakieś spotkanie. Ewentualnie jedno i drugie. Miał w ustach papierosa, a we włosach śnieg. Poza tym, nie zmienił się. Gdy mnie wreszcie dostrzegł, zgasił skręta.
- Cześć, Brit. - przywitał się.
- Cześć, Matt. - odpowiedziałam. - Co cię sprowadza w to cudowne miejsce? - uniosłam brew i usiadłam na metalowej ławce, przybitej do podłogi.
- Pewne sprawy. Dzisiaj się dowiedziałem o...
- Morderstwie przy tym klubie. - skończyłam i zamilkłam.
Szłam wtedy do domu, kiedy zobaczyłam dziewczynę na ziemi z wbitymi kawałkami lustra do ciała. Szybko zadzwoniłam po specjalistów, którzy natychmiast przenieśli ją na stół operacyjny, ale nic to nie dało. Dziewczyna już nie żyła. Wtedy zauważyłam coś. Kiedy wychodzili, na ziemi została postrzępiona, granatowa wstążka.
- Skąd wiesz? - zapytał.
- Nie ty jeden, wiesz o wszystkim. Byłam przy tym. - wzruszyłam ramionami.
Widziałam jak zamyśla się, jakby znowu coś pominął. Starał się zbliżyć, a tak naprawdę cały czas się oddalał.
- Mam coś dla ciebie. - spojrzałam na niego.
Włożyłam dłoń do kieszeni kurtki. Nadal tam była. Jakby nosiła w sobie coś diabelskiego. Kiedy miałam jeszcze piękne blond włosy o niewiarygodnej długości i wytrzymałości, też to wyczuwałam. Było w niej... coś innego.
- Może ona doprowadzi cię do celu. - pokazałam mu granatowy pasek, po czym włożyłam do ręki, którą zamknęłam.
- To... to coś? Żartujesz Brit. - pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Zrobisz z nią to, co uważasz za słuszne. - stwierdziłam i wyszłam.
Matthew Wolf
***
Nic nie odpowiedziałem. Brit się zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Na swoim ślubie miała jeszcze włosy do ramion. Potem je całkowicie ścięła, na krótko. Prawdę mówiąc, przyjaźniliśmy się. Kiedy jej facet złamał jej serce, to ja byłem przy niej. Potem się oddaliliśmy, a Brit się zmieniła. Usiadłem na ławce i dudniąc o nią palcami, czekałem aż komendant mnie zawoła. Byłem zmęczony. Okazało się, że rodziców zmarłej nie ma, i dopiero jutro będziemy mogli się skontaktować. Do tego dochodził jeszcze wczorajszy wieczór. Trzeba było zrobić mnóstwo rzeczy, a wydawało się, że z każdą minutą czasu jest coraz mniej.
- Do widzenia, panie Willson. - odparł sędziwy mężczyzna i wyszedł.
Wstałem, uścisnąłem mu rękę siląc się na uśmiech, a potem otworzyłem drzwi do gabinetu.
- Dobry wieczór. - mruknąłem.
Komendant nie wyglądał najlepiej, zresztą jak my wszyscy. Miał podkrążone oczy, bladą skórę i stare binokle na nosie. Westchnął i położył ręce na biurku.
- Oto lista osób, których potrzebujesz w śledztwie. Nowi detektywi. - podał mi kartkę z wydrukowanymi nazwiskami.
Czytając coraz to kolejne, zaczynałem mieć wątpliwości czy aby na pewno dobrze się czuje.
- To żart? - zapytałem.
- Zaufaj mi. Przydadzą się. Każde z nich ma coś o czym nie wiesz.
- Czyli? - uniosłem brew.
Jedyne o czym marzyłem to zapewnić bezpieczeństwo, a z nimi... to nie wchodziło w grę.
- Przekonasz się. - nagle, gwałtownie się podniósł i wyciągnął z szufladki przy szafce mały świstek papieru. - Na śmierć bym zapomniał o Gretel Smith. Jest jedną z bardziej znanych detektywów. Zapytaj się, może pomoże wam.
Skinąłem głową i podziękowałem. Może ona nas chociaż uratuje. Z tego co dowiedziałem się od policjanta, mieszkała na obrzeżach Arcadii. Mógłbym tam pojechać jeszcze dziś, ale dotarłbym zapewne następnego dnia. A wtedy... nici ze śledztwa. Wstałem, pożegnałem się i zamknąłem drzwi. Nadszedł czas na kolejne zmiany.
***
Przetarłem oczy. Najwyraźniej zasnąłem na kanapie. Na telewizorze nadal wyświetlały się barwne obrazy, a zza ścian słychać było różne głosy. Prychnąłem. Wyłączyłem urządzenie i już miałem iść spać, kiedy usłyszałem dźwięk - ktoś pukał do drzwi. Nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się, że to Myśliwy z siekierą i próbą zabicia mnie, ale... to co zobaczyłem zbiło mnie z tropu.
- Be... Belle? - zapytałem, widząc dziewczynę otuloną swetrem.
- Bestia dostał napadu złości. Mogłabym... przeczekać? - zapytała, obejmując się ramionami.
Nie, to zły pomysł. Skinąłem głową.
- Rozgość się. - wskazałem na pokój.
Może to i nie był ideał czystości, ale życie samotnego mężczyzny, który ciągle ma coś do roboty, tak wyglądało. Fotel był już przestarzały, a tapeta na ścianach powoli się odklejała. Na podłodze leżały porozrzucane papiery i puszki.
- To... jak ci idzie zbieranie detektywów? - zagadnęła nieśmiało.
- Mam wyznaczoną listę. Od jutra zaczynam śledztwo pełną parą. A co? - uniosłem brew.
- Najprawdopodobniej nie będę mieć już pracy przy burmistrzu. Chyba, że Katherine się odwidzi. - wzruszyła ramionami, choć tak naprawdę widziałem w jej oczach żal. I tak miała z nią na pieńku, a wyrzucenie z pracy powodowało jeszcze więcej problemów.
- Wiem, że chciałaś wstąpić do detektywów, ale to naprawdę nie jest robota dla ciebie. - Jak zresztą dla innych.
- Rozumiem to. - skinęła głową. - Ale... naprawdę potrzebuję pracy. Wiem, że proszę o wiele. Może nawet zbyt wiele. Chciałabym tylko nie martwić się jutrem i przyszłością. Być szczęśliwa, założyć rodzinę i wyjechać stąd. Żyć jak kiedyś.
Jak kiedyś. Cóż, powrót do przeszłości nie był najlepszym pomysłem, zważywszy na to co wtedy wyprawiałem. Położyłem jej dłoń na ramieniu.
- Może i byłabyś przydatna, ale nie na obecną chwilę. Porozmawiaj z burmistrzem, w końcu to on ma władzę, tak?
- Może i masz rację... Ale, gdybyście mnie potrzebowali przy śledztwie, zawsze chętnie pomogę. Powinnam już iść. Może się uspokoił? - spytała się sama siebie i wysiliła na uśmiech.
- Całkiem możliwe, zrobiło się cicho. - odprowadziłem ją do drzwi i nawet ich nie zamykając, usnąłem w fotelu.
***
Siedząc w samochodzie, kierowałem się na obrzeża Arcadii. Póki co, nie chciałem w to pakować Suzie. Musiałem znaleźć Gretel - była najważniejsza. Po resztę mogliśmy iść sami. Trasa ciągnęła się jeszcze przez jakieś pół godziny, a potem czekały mnie korki. Ludzie spieszyli się na święta, dla mnie to oznaczało - "Hurra, cisza!". Nie miałem żadnej rodziny, więc zazwyczaj rozkoszowałem się całodniowym spokojem. Ewentualnie, wyjeżdżałem do lasu i robiłem biwak, podczas gdy padał śnieg.
W końcu wysiadłem z auta pod nowoczesnym domem z milionem szyb. Niemożliwe... Może Gretel z kimś mieszkała? Zadzwoniłem do drzwi, ale w tej chwili poczułem, że coś mnie lustruje. Nade mną wisiała mała kamera, która zaczęła świecić się na czerwono.
- NIE-PRZY-JA-CIEL. - powiedziała głosem robota i zaczęła strzelać laserami.
- Ałć! - krzyknąłem, kiedy promień poraził mnie w ramię.
Natychmiast się odsunąłem. Po kilku minutach czekania, wreszcie drzwi się otworzyły. Stała w nich najbardziej zadziwiająca postać, jaką widziałem. Gretel była przecież małą dziewczynką, a teraz... Wyglądała na licealistkę. Włosy miała spięte w ciasnego kucyka, a ubrana była w czarną, skórzaną kurtkę, jeansy i martensy. We włosach miała ciemne okulary.
- Kim jesteś? - zapytała, krzyżując ramiona.
Nie była chyba zadowolona z wizyty.
- Posłuchaj, Gretel. Mam mało czasu, więc chciałbym to załatwić jak najszybciej. Ostatnio, zginęła pewna osoba, ale okazało się, że to jakaś grubsza sprawa. Moim zadaniem jest odkrycie dlaczego tak jest i zebranie detektywów. Komendant powiedział, że znasz się na tym, dlate...
- Niech komendant robi to co chce, ale mnie w to nie miesza. Mam inne rzeczy na głowie, niż pomaganie bandzie półgłówków. Żegnam. - odwróciła się na pięcie i chwyciła za klamkę.
- Czekaj! - powiedziałem nieco głośniej niż chciałem. - Baśniogród upada. A jeśli by nam się udało to może, może i odżyłby na nowo.
- To niemożliwe. - wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i zapaliła jednego. - A wiesz czemu? Już nikt się nie stara. Wszyscy mają to gdzieś.
- Tak się składa, że nie wszyscy. - uniosłem brew. - To, pomożesz? Przyda się jakaś osoba, która też się na tym zna.
Wydawało mi się, że zastanawia się nad tym. Przez dłuższy czas nic nie mówiła. W końcu wyrzuciła papierosa i zadeptała go czubkiem martensa. Potem spojrzała na mnie i zaczęła mówić.
- Jesteś strasznie przekonujący wilczku, ale... nie. To wszystko. Do zobaczenia. - i wyszła.
Westchnąłem. Jeżeli pójdzie tak dalej, to nikt nam nie pomoże, a cała nasza społeczność upadnie. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Suzie.
- Mamy problem. Pamiętasz jak byłem wczoraj u komendanta? - i zacząłem jej opowiadać.
Wtedy, oboje stwierdziliśmy, że trzeba ruszać po kolejne osoby. Mieliśmy się spotkać w Manhattanie na Times Square.
wtorek, 27 września 2016
wtorek, 20 września 2016
Rozdział 4
* Suzie Reed *
- To jest bezsensu! - wyrzuciłam znudzona.
- Trochę cierpliwości.
- Cierpliwości? Siedzimy w tym klubie od 2 godzin, a Peter nie zaszczycił nas nawet spojrzeniem.
Spojrzałam na Matt'a i od razu pożałowałam swych słów. Wyglądał na wykończonego, a ja nie pomagałam.
- Przepraszam... - bąknęłam.
- Nie ma sprawy Suz.
Masz rację, ten typ ma nas kompletnie gdzieś i nie mam zamiaru siedzieć
tu kolejną godzinę. – odparł i odszedł od stolika.
Spojrzałam na niego
zdziwiona, ale i zadowolona. Odskoczyłam od stolika kładąc na nim
napiwek i szybkim krokiem ruszyłam za Wilkiem. Nagle, zorientowałam się,
że Matthew zniknął. Gdzie on się do licha podział? Rozejrzałam
się nieprzytomnie po lokalu, ale po chłopaku nie było ani śladu.
Zerknęłam na bar, a przynajmniej chciałam to zrobić. Niestety, tłum
imprezujących ludzi zasłaniał mi widok.
Zaczęłam przepychać się
przez tę bandę pijanych śmiertelników. Poczułam jak ktoś klepie mnie po
tyłku i natychmiast znieruchomiałam. Z niedowierzaniem obróciłam się do
sprawcy. Mym oczom ukazał się wysoki facet z jednodniowym zarostem i
czarnymi oczami. Przeczesał dłonią włosy i spojrzał na mnie nietrzeźwo.
- Cześć mała. – uśmiechnął się niesfornie i ukazał rządek zębów.
Nie wytrzymałam i zaczęłam na niego krzyczeć wymachując dynamicznie rękami.
- Co ty sobie wyobrażasz pacanie?!
- Jak masz na imię piękna?
- Nie jestem rzeczą z
którą możesz robić co ci się tylko żywnie podoba. – odepchnęłam jego
rękę gdy chciał mnie objąć i krzyknęłam.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
Mężczyzna zignorował
moje pytanie i przyciągnął mnie do siebie wbijając swoje usta w moje.
Zaczął mnie łapczywie całować. Gdy udało mi się w końcu go odepchnąć
uderzyłam go z całej siły w twarz.
Brunet krzyknął i chwycił się za policzek. W myślach, zaczęłam rzucać w niego przekleństwami, rozzłoszczona. Co to w ogóle jest?
Niech nie narzeka, bo mogłam wyciągnąć sztylet. Na szczęście w porę się
powstrzymałam przypominając sobie o zakazach jakich musiał przestrzegać
każdy Baśniowiec.
- Suka.
Tego było już za wiele.
Ręce zaczęły mi drżeć i nagle uświadomiłam sobie, że trzymam rękę na
nożyku. Niespodziewanie ktoś chwycił mnie mocno za rękę i odciągnął jak
najdalej od tamtego miejsca.
- Co ty wyprawiasz?
Przede mną stał Matt,
spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w nich zawód. Czemu byłam aż tak
nieodpowiedzialna, żeby dać się sprowokować? Westchnęłam i zerknęłam z
powrotem na niego, ale on już odwrócił wzrok do osoby, która wściekła
kroczyła w naszą stronę - Petera.
***
- Kim wy do cholery jesteście? – wrzeszczał barman wymachując gwałtownie rękami.
- Musimy z tobą porozmawiać – rzekł wymijająco Wilk.
- Po takiej akcji to możecie sobie tylko o tym pomarzyć. – wysyczał Peter i obrócił się zamierzając odejść.
- Szkoda, właśnie marnujesz okazję by zyskać coś...magicznego - powiedział z naciskiem na ostatnie słowo.
Mądre posunięcie. Wokół nas roiło się od ludzi i trzeba było bardzo uważać na słowa.
- Co takiego?- spojrzał mężczyzna obserwując nas bacznie.
- Skoro nie chcesz z nami rozmawiać nie powinno cię to interesować- odparłam improwizując.
Wilk uśmiechnął się do
mnie z rozbawieniem w oczach, ale nic nie powiedział. Gra się toczyła, a
my zamierzaliśmy wygrać tę rundę. Barman najwidoczniej to zobaczył i
przybrał pokerową twarz, próbując ukryć zaciekawienie, które zdążyłam
dostrzec kątem oka.
- Może chcieliby państwo udać się do mojego gabinetu?- odpowiedział poważnym tonem, ale było czuć w nim irytację.
- Z wielką chęcią. - uśmiechnęłam się lekko i podążyliśmy za szatynem.
- Tak więc...?
Matthew zręcznie wyciągnął zawiniątko z kieszeni i pokazując je Peterowi.
- *Na Baśniogród! Skąd to macie?
- To już nie twoja sprawa.- odparłam pewnie.
- Kim jesteście? Nie chcę kłopotów.
- My też nie, dlatego,
grzecznie odpowiesz na parę pytań i dostaniesz to w zamian – pokazał
ręką flakonik z najtrwalszą urodą maskującą i schował do kieszeni
kurtki.
- Co chcecie wiedzieć? - spytał szybko, ale głośno.
- Co wiesz o morderstwie, które miało miejsce kilka dni temu przy tym klubie?
Barman otworzył usta,
jednak szybko je zamknął. Wydawałoby się jakby chciał coś powiedzieć,
jednak nic nie wydobywało się na powierzchnię.
- Słyszałem, że została
zamordowana kobieta, jednak nic więcej na ten temat nie wiem. Byłem
wtedy na urlopie. Moja żona wylądowała w szpitalu z zapaleniem płuc,
więc za wiele się ode mnie nie dowiecie. Przykro mi, ale nic poza tym
nie wiem...
Odpowiedział zupełnie przekonująco i gdyby nie jego wahania na początku, na pewno byśmy mu uwierzyli. Musiał być niezłym aktorem.
Wymieniłam znaczące
spojrzenia z Mattem. Oboje stwierdziliśmy, że kłamał i to ewidentnie. Po
naszej znajomości z Wilkiem która trwała od dobrych czternastu lat,
nauczyliśmy się porozumiewać tylko mimiką twarzy, przez co w podobnych
przypadkach jak ta, mieliśmy większą przewagę, która nie ukrywam, bardzo
mnie cieszyła.
- Dobrze, dziękujemy za poświęcony nam czas. – odrzekłam nieśmiało i podeszłam do drzwi, by w końcu opuścić ten gabinet.
Nie wiem dlaczego, ale
czułam się niepewnie i przygnębiająco. Spróbowałam się skupić, jednak
moje myśli kłębiły się w głowie nie pozwalając mi ich uporządkować.
- A zapłata? – upomniał się mężczyzna .
- A tak. - Wilk wyciągnął rękę i odsypał parę świecących kryształków - potrzebnych do urody maskującej.
- Tylko tyle?
- Nie za dużo się dowiedzieliśmy, więc dostaniesz połowę zapłaty
- Powiedziałem wszystko co wiem!
Barman zaczął narzekać, ale przyjaciel już podszedł do mnie i oboje opuściliśmy pokój.
- Co o tym myślisz?
- Sam nie wiem. Wszystko
jest takie pogmatwane. Skoro to zwykłe zabójstwo to czemu komisarz
akurat nas prosi o wykonanie śledztwa? Czemu ofiara została tak
rozszarpana? Jeszcze ten barman. Sam nie wiem co o tym mam wszystkim
myśleć. To skomplikowane.
- I to jeszcze jak. Dlaczego my?
- Jesteśmy najlepsi, zapomniałaś? – odparł żartobliwie i uśmiechnął się szeroko.
-W sumie, racja.
Wybuchnęliśmy śmiechem i
ruszyliśmy przez korytarz pełen całujących się par. Byli tu wszyscy -
geje, lesbijki, hetero, nie zabrakło nikogo. Po chwili wkroczyliśmy do
głównej sali, gdzie ukazała nam się wielka kula dyskotekowa, tancerki,
kelnerki, bary alkoholowe, DJ, no i oczywiście masa ludzi bawiących się
jakby nie miało być jutra. Kiedyś też taka byłam, ale życie zmusiło mnie
do zmian i w sumie teraz się z tego cieszyłam.
Momentalnie ujrzałam
dwie kelnerki bacznie się nam przyglądającym. Była tam i ta dziewczyna z
czarnymi warkoczykami, która wcześniej nas obsługiwała. Przeczucie nie
dawało mi spokoju, że nie wszystko jest w porządku. Niewidzialna siła
popchnęła mnie w ich kierunku, a ja rzuciłam przez ramie do Wilka:
- Zaraz wracam.
I odeszłam. Przyjaciel
stał przez chwilę, niepewnie zastanawiając się czy by za mną nie iść.
Czy udał się w ślad za mną czy też nie, już nie zobaczyłam, gdyż
zbliżałam się do owych dwóch kelnerek.
Pokonałam dzielące nas
dwadzieścia metrów i uśmiechnęłam się życzliwie. Kelnerka z dredami
zmierzyła mnie pochmurnie wzrokiem i bez ceregieli odeszła.
Hm... nic nowego. – pomyślałam, ale moją uwagę szybko przykuła druga dziewczyna.
Była ona mniej więcej w
tym samym wieku co ja, czyli miała zapewne dwadzieścia cztery lata.
Miała długie, proste i intensywne blond włosy upięte w wysokiego kucyka.
Brązowooka, ubrana w czarną, krótką spódniczkę oraz top w tym samym
kolorze spojrzała na mnie zdziwiona.
- W czym mogę pomóc
kochana? – odparła pewnie i uśmiechnęła się do mnie krzywo. Szybko
spostrzegłam jej szpiczaste uczy. Kolejna elfica. Nic dziwnego, elfy
często miały dość specyficzne charakterki, ale nie wszystkie rzecz
jasna.
- Parę dni temu prze tym klubie miało miejsce morderstwo, wiesz coś o tym?
- Nie nic. Przykro mi. – uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i już miała odejść gdy lekko chwyciłam ją za łokieć.
Vanessa - bo tak właśnie miała napisane na plakietce przypiętej do bluzki, obróciła się do mnie sztywno i spytała:
- Coś jeszcze?
Obróciłam się niepewnie w
stronę Matta, by rozeznać się co robi. Siedział przy barze i paplał z
jakąś wysoką blondynką. Uśmiechnęłam się pod nosem - cały Wilk, nigdy
się nie nudzi.
Odwróciłam się z powrotem do kelnerki i wbiłam w nią wzrok.
- Posłuchaj, może zastanowisz się czy może przypadkiem nie widziałaś czegoś podejrzanego?- spytałam przyciszonym tonem.
Dziewczyna się zawahała ale wyszeptała
- J-ja, nie mogę...
- Dlaczego? Kogo się boisz?
- J-ja nie...
- Van, nie obijaj się, tylko wracaj do pracy. – wtrąciła głośno Zoë, rzucając ostrzegawcze spojrzenie koleżance.
-A tak, już idę.
Druga kelnerka wychyliła się i wyszeptała mi do ucha:
- Jak jeszcze raz cię tu
zobaczę w towarzystwie Vanessy, czy którejkolwiek kelnerki, osobiście
załatwię ci zakaz wstępu do tego klubu. – już myślałam, że skończyła,
gdy dodała ciszej - Nie pytaj nikogo o to co się wydarzyło. Nikt nic nie
wie, więc pozwól, że oszczędzę ci czasu.
Dziewczyna wyprostowała się i odeszła niewzruszona.
Co to miało być? Nie
pojmowałam co się właśnie stało. Może nie bez przyczyny komendant zlecił
nam te misje. To musiała być większa sprawa niż sobie wyobrażaliśmy.
Wróciłam szybko do Wilka
i razem wyszliśmy z lokalu. Opowiedziałam mu wszystko po drodze, czego
zdążyłam się dowiedzieć, a on marszcząc brwi szedł głucho przez ulicę.
Powietrze było chłodne, jednak lekki wiatr miło orzeźwiał mój umysł.
- Może po prostu nie
chciała bym przepytywała kelnerki? – przerwałam cisze zastanawiając się
nad tym wszystkim, czego nie pojmowaliśmy.
- Może. Zostawmy to na
razie i zajmijmy się ofiarą. Jutro rano idziemy poinformować rodzinę
zmarłej o tragedii, która się wydarzyła.
- Zgoda. No to chodź, bo
chciałabym się chociaż trochę wyspać. – odparłam by złagodzić napięcie i
pociągnęłam go za rękę . Gdy wyrównał ze mną tempo puściłam jego dłoń i
wpatrzona w dal ruszyłam do przodu.
Chłopak uśmiechnął się
szeroko i również udał się szybkim krokiem w stronę ogromnego bloku. To
był długi i ciężki dzień, jednak pewna cząstka mnie cieszyła się
skrycie, że nie był on tą cholerną rutyną, której tak bardzo
nienawidziłam. Mimo wielu tajemnic i dręczących myśli, gdy tylko oparłam
głowę o mięciutką poduszkę w moim małym pokoiku, zapadłam w głęboki i
spokojny sen.
* Na Baśniogród ( o Boże! ) - typowy zwrot dla Baśniowców.
Dziękujemy bardzo za przeczytanie! Zostaw coś po sobie^^ Rozdział
trochę dłuższy, ale to takie wynagrodzenie, że długo nas tu nie było.
Pozdrawiamy cieplutko ;D
wtorek, 13 września 2016
Rozdział 3
Bella Beast
***
Wpadłam do mieszkania trzaskając drzwiami. Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam głęboko oddychać. Musiałam mu jakoś pomóc. Musiałam znaleźć dobrą pracę. Musiałam przede wszystkim porozmawiać z burmistrzem. Położyłam się na kanapie nogami do oparcia i wzięłam do ręki jakiś stary magazyn sprzed roku. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałam coś dla przyjemności.
- Co czytasz? Do pokoju wszedł mężczyzna z zarostem a'la drwal. Już od kilku dni mówiłam mu, aby coś z tym zrobił, ale podobno wtedy czuł się "naturalnie".
- Nic takiego... - wzruszyłam ramionami, próbując się skupić na lekturze. Po kilku minutach przerwał tę ciszę.
- Pomyślałem, że może wyskoczylibyśmy gdzieś jutro? Dostałem wypłatę, a ostatnio mamy coraz mniej czasu dla siebie. - spojrzał na mnie, a ja momentalnie zerwałam się z kanapy.
- Ale, mówiłeś... że dopiero za kilka dni...
- Tak, wiem co mówiłem. Jednak plany się nieco zmieniły. - uśmiechnął się obejmując mnie. Oparłam głowę o jego ramię. Wydawało mi się, że minęła wieczność zanim wyplątaliśmy się z uścisku. Poszłam do kuchni, która za każdym razem, kiedy do niej wpadałam była w stanie krytycznym. Już miałam zamiar kazać Bestii to posprzątać, ale ostatecznie wycofałam się z tego pomysłu. Potrzebowałam teraz pomyśleć. Tych osób mogło być więcej. Dużo więcej. Ale, dlaczego? Przecież mnóstwo z nich ginęło, a komisarz wysłał dwóch detektywów, aby to zbadali. Też był Baśniowcem. A może to było po prostu samobójstwo? Mnóstwo myśli krążyło mi w głowie, ale wiedziałam jedno - mogłam się przydać. Chciałam pomóc. Jutro porozmawiam z Wilkiem.
***
Matthew Wolf
- Dobry wieczór. Pan Wilk i panna Kapturek, zapewne? - głos tego mężczyzny był oschły i jakimś cudem przebijał nasze dusze. Ciekawiło mnie, jakim był Baśniowcem? Podeszliśmy kilka kroków do niego. Teraz dostrzegłem go wyraźniej. Miał zarost, siwe włosy, okulary na nosie i poruszał się niezgrabnie.
- Tak. - powiedziała dziewczyna z małym westchnieniem w głosie. Chyba nie podobało jej się to miejsce.
- Przyszliśmy zobaczyć ciało. - podałem mu kartkę z informacjami od komendanta, patrząc na dziewczynę uspokajającym wzrokiem.
- Oczywiście. - spojrzał na nas ostatni raz i zaprowadził do jeszcze ciemniejszego pomieszczenia. U Baśniowców ten rytuał przebiega trochę inaczej. Najpierw obsypujemy ich magicznym proszkiem, Petera. Sprawdzamy czy mają przy sobie coś ważnego, a potem dajemy im ich charakterystyczną rzecz do trumny. Całe to miejsce wyglądało jak jedna wielka trumna z milionami różnych szuflad. Było mroczne i odbierało radość z życia. Chociaż, teoretycznie jej nie czerpałem. Wydawało mi się, że Suzie chciała wybiec z tego miejsca jak najszybciej i uciec gdzie pieprz rośnie. Mężczyzna podszedł do metalowych szafek i otworzył jedną z nich. Ciało było owinięte prześcieradłem. Wysunął je w naszą stronę i zdjął okrycie. Naszym oczom ukazała się ruda dziewczyna. Była cała poharatana. Rany na jej ciele wyglądały jakby ktoś dopiero je zrobił.
- Kiedy została przywieziona tutaj? - zapytałem.
- Dwa dni temu. - starzec usiadł na krześle i czekał aż wykonamy robotę, a potem wyjdziemy stąd. Przyjrzeliśmy się. Jej twarz została zmasakrowana. Miała wbite gdzieniegdzie odłamki lustra, a szyję przeważały pręgi ran, z których obficie sączyła się krew. Jej sukienka wyglądała za to nieskazitelnie. Miała odcień szmaragdu. Mimo to, nie wyglądała na nadzwyczajną istotę... Jej uroda była taka, zwyczajna.
- Wygląda mi to na morderstwo. Są ślady zadrapań. - Suzanne, przejechała palcem w powietrzu pokazując je.
- Nie wiemy czy tylko tutaj są rany. Trzeba sprawdzić pozostały obszar. - stwierdziłem.
- Chcesz ją... rozebrać? - uniosła brew.
- Sprawdzić czy nie ma więcej śladów. - odpowiedziałem.
- Pomożesz? - niechętnie skinęła głową i zabraliśmy się do roboty. W okolicach brzucha było mnóstwo krwi i zadrapań. Zacząłem się zastanawiać, co mogło spowodować jej śmierć. Jakieś duże zwierzę? A może ktoś z Baśniowców...? Nie. I tak ledwo udaje nam się przeżyć, więc raczej nie powinni atakować.
- Zna pan jej nazwisko? - zapytałem.
- Johnson. Aline Johnson. Powinniście powiadomić jej rodzinę o tym. - wskazał na ciało.
- Zajmiemy się tym. - skończyła szybko Suzie i po raz ostatni przyglądnęliśmy się rudowłosej. Nie miała przy sobie niczego szczególnego. Żadnych znaków. Nic. Tylko ciosy. Wyciągnąłem z plecaka aparat i spojrzałem pytająco na starca. Skinął głową.
- Zrób zdjęcia. Mogą się przydać. - potem wyszliśmy.
***
Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się budynek pomalowany neonowymi kolorami. Na ścianach były powieszone plakaty, żywcem wyjęte z playboya. Mina Kapturka mówiła w tej chwili wszystko.
- Chodźmy załatwić to co mieliśmy zrobić. - powiedziała szybko. Muzyka grała głośno, a ludzie się dobrze bawili się pijąc drinki. Za ladą stał nikt inny jak Peter, który dodawał "magicznego pyłu" do nich. Wyglądał jak typowy dorosły - jak widać uroda maskująca robi swoje. Zawsze miał na wszystko pieniądze i nikt nigdy nie wiedział czemu. Obok, stały stoliki i podesty dla tancerek. Rozmowa z nim była niemożliwa. Musieliśmy coś zamówić, aby wreszcie podszedł i zechciał się wypowiedzieć. Usiedliśmy gdzieś z tyłu, a chwilę później przyszła kelnerka ubrana w mini spódniczkę i top. Nie byłoby w niej nic dziwnego, gdyby nie to, że jej włosy były związane w milion warkoczyków, przez co odsłaniały uszy - były spiczaste i małe. Czyli dziewczyna była elficą.
- Co podać? - zapytała uśmiechnięta. Przez chwilę się wahałem, ale ona mogła coś wiedzieć.
- Wiesz coś, na temat morderstwa obok tego klubu? - Suzie popatrzyła się na mnie wzrokiem typu "Jesteś głupi?", ale uspokoiłem ją.
- Co podać? - kelnerka powtórzyła. Wiedziałem, że teoretycznie niczego się nie dowiem, ale będę wiedział czy coś na ten temat słyszała. A może nawet czy uczestniczyła w tym. Spojrzałem na nią. Pod tym całym makijażem, strojem i biżuterią coś się w niej ruszyło. Ręka niedostrzegalnie drgnęła i przeszły ją ciarki.
- Dwa razy mojito. Chcielibyśmy potem porozmawiać z szefem. - odparłem. Skinęła niechętnie głową i odeszła.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała wreszcie Suzanne.
- Widziałaś? Kiedy zapytałem ją o to, zaczęło się dziać z nią coś dziwnego.
- Nie widziałam. - westchnęła. - Nie rozumiem, po co nas wysłali na tą misję, skoro to zwykłe śledztwo. W dodatku to nikt z naszych.
- To wszystko jest zagmatwane, Suz. Nie znamy sprawcy, a śladów też nie było. Tylko rany i lustro. To nie mogło być samobójstwo.
- W takim razie, co dalej? Zbieramy grupę detektywów?
Skinąłem głową.
- Na to wygląda.
***
Wpadłam do mieszkania trzaskając drzwiami. Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam głęboko oddychać. Musiałam mu jakoś pomóc. Musiałam znaleźć dobrą pracę. Musiałam przede wszystkim porozmawiać z burmistrzem. Położyłam się na kanapie nogami do oparcia i wzięłam do ręki jakiś stary magazyn sprzed roku. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałam coś dla przyjemności.
- Co czytasz? Do pokoju wszedł mężczyzna z zarostem a'la drwal. Już od kilku dni mówiłam mu, aby coś z tym zrobił, ale podobno wtedy czuł się "naturalnie".
- Nic takiego... - wzruszyłam ramionami, próbując się skupić na lekturze. Po kilku minutach przerwał tę ciszę.
- Pomyślałem, że może wyskoczylibyśmy gdzieś jutro? Dostałem wypłatę, a ostatnio mamy coraz mniej czasu dla siebie. - spojrzał na mnie, a ja momentalnie zerwałam się z kanapy.
- Ale, mówiłeś... że dopiero za kilka dni...
- Tak, wiem co mówiłem. Jednak plany się nieco zmieniły. - uśmiechnął się obejmując mnie. Oparłam głowę o jego ramię. Wydawało mi się, że minęła wieczność zanim wyplątaliśmy się z uścisku. Poszłam do kuchni, która za każdym razem, kiedy do niej wpadałam była w stanie krytycznym. Już miałam zamiar kazać Bestii to posprzątać, ale ostatecznie wycofałam się z tego pomysłu. Potrzebowałam teraz pomyśleć. Tych osób mogło być więcej. Dużo więcej. Ale, dlaczego? Przecież mnóstwo z nich ginęło, a komisarz wysłał dwóch detektywów, aby to zbadali. Też był Baśniowcem. A może to było po prostu samobójstwo? Mnóstwo myśli krążyło mi w głowie, ale wiedziałam jedno - mogłam się przydać. Chciałam pomóc. Jutro porozmawiam z Wilkiem.
***
Matthew Wolf
- Dobry wieczór. Pan Wilk i panna Kapturek, zapewne? - głos tego mężczyzny był oschły i jakimś cudem przebijał nasze dusze. Ciekawiło mnie, jakim był Baśniowcem? Podeszliśmy kilka kroków do niego. Teraz dostrzegłem go wyraźniej. Miał zarost, siwe włosy, okulary na nosie i poruszał się niezgrabnie.
- Tak. - powiedziała dziewczyna z małym westchnieniem w głosie. Chyba nie podobało jej się to miejsce.
- Przyszliśmy zobaczyć ciało. - podałem mu kartkę z informacjami od komendanta, patrząc na dziewczynę uspokajającym wzrokiem.
- Oczywiście. - spojrzał na nas ostatni raz i zaprowadził do jeszcze ciemniejszego pomieszczenia. U Baśniowców ten rytuał przebiega trochę inaczej. Najpierw obsypujemy ich magicznym proszkiem, Petera. Sprawdzamy czy mają przy sobie coś ważnego, a potem dajemy im ich charakterystyczną rzecz do trumny. Całe to miejsce wyglądało jak jedna wielka trumna z milionami różnych szuflad. Było mroczne i odbierało radość z życia. Chociaż, teoretycznie jej nie czerpałem. Wydawało mi się, że Suzie chciała wybiec z tego miejsca jak najszybciej i uciec gdzie pieprz rośnie. Mężczyzna podszedł do metalowych szafek i otworzył jedną z nich. Ciało było owinięte prześcieradłem. Wysunął je w naszą stronę i zdjął okrycie. Naszym oczom ukazała się ruda dziewczyna. Była cała poharatana. Rany na jej ciele wyglądały jakby ktoś dopiero je zrobił.
- Kiedy została przywieziona tutaj? - zapytałem.
- Dwa dni temu. - starzec usiadł na krześle i czekał aż wykonamy robotę, a potem wyjdziemy stąd. Przyjrzeliśmy się. Jej twarz została zmasakrowana. Miała wbite gdzieniegdzie odłamki lustra, a szyję przeważały pręgi ran, z których obficie sączyła się krew. Jej sukienka wyglądała za to nieskazitelnie. Miała odcień szmaragdu. Mimo to, nie wyglądała na nadzwyczajną istotę... Jej uroda była taka, zwyczajna.
- Wygląda mi to na morderstwo. Są ślady zadrapań. - Suzanne, przejechała palcem w powietrzu pokazując je.
- Nie wiemy czy tylko tutaj są rany. Trzeba sprawdzić pozostały obszar. - stwierdziłem.
- Chcesz ją... rozebrać? - uniosła brew.
- Sprawdzić czy nie ma więcej śladów. - odpowiedziałem.
- Pomożesz? - niechętnie skinęła głową i zabraliśmy się do roboty. W okolicach brzucha było mnóstwo krwi i zadrapań. Zacząłem się zastanawiać, co mogło spowodować jej śmierć. Jakieś duże zwierzę? A może ktoś z Baśniowców...? Nie. I tak ledwo udaje nam się przeżyć, więc raczej nie powinni atakować.
- Zna pan jej nazwisko? - zapytałem.
- Johnson. Aline Johnson. Powinniście powiadomić jej rodzinę o tym. - wskazał na ciało.
- Zajmiemy się tym. - skończyła szybko Suzie i po raz ostatni przyglądnęliśmy się rudowłosej. Nie miała przy sobie niczego szczególnego. Żadnych znaków. Nic. Tylko ciosy. Wyciągnąłem z plecaka aparat i spojrzałem pytająco na starca. Skinął głową.
- Zrób zdjęcia. Mogą się przydać. - potem wyszliśmy.
***
Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się budynek pomalowany neonowymi kolorami. Na ścianach były powieszone plakaty, żywcem wyjęte z playboya. Mina Kapturka mówiła w tej chwili wszystko.
- Chodźmy załatwić to co mieliśmy zrobić. - powiedziała szybko. Muzyka grała głośno, a ludzie się dobrze bawili się pijąc drinki. Za ladą stał nikt inny jak Peter, który dodawał "magicznego pyłu" do nich. Wyglądał jak typowy dorosły - jak widać uroda maskująca robi swoje. Zawsze miał na wszystko pieniądze i nikt nigdy nie wiedział czemu. Obok, stały stoliki i podesty dla tancerek. Rozmowa z nim była niemożliwa. Musieliśmy coś zamówić, aby wreszcie podszedł i zechciał się wypowiedzieć. Usiedliśmy gdzieś z tyłu, a chwilę później przyszła kelnerka ubrana w mini spódniczkę i top. Nie byłoby w niej nic dziwnego, gdyby nie to, że jej włosy były związane w milion warkoczyków, przez co odsłaniały uszy - były spiczaste i małe. Czyli dziewczyna była elficą.
- Co podać? - zapytała uśmiechnięta. Przez chwilę się wahałem, ale ona mogła coś wiedzieć.
- Wiesz coś, na temat morderstwa obok tego klubu? - Suzie popatrzyła się na mnie wzrokiem typu "Jesteś głupi?", ale uspokoiłem ją.
- Co podać? - kelnerka powtórzyła. Wiedziałem, że teoretycznie niczego się nie dowiem, ale będę wiedział czy coś na ten temat słyszała. A może nawet czy uczestniczyła w tym. Spojrzałem na nią. Pod tym całym makijażem, strojem i biżuterią coś się w niej ruszyło. Ręka niedostrzegalnie drgnęła i przeszły ją ciarki.
- Dwa razy mojito. Chcielibyśmy potem porozmawiać z szefem. - odparłem. Skinęła niechętnie głową i odeszła.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała wreszcie Suzanne.
- Widziałaś? Kiedy zapytałem ją o to, zaczęło się dziać z nią coś dziwnego.
- Nie widziałam. - westchnęła. - Nie rozumiem, po co nas wysłali na tą misję, skoro to zwykłe śledztwo. W dodatku to nikt z naszych.
- To wszystko jest zagmatwane, Suz. Nie znamy sprawcy, a śladów też nie było. Tylko rany i lustro. To nie mogło być samobójstwo.
- W takim razie, co dalej? Zbieramy grupę detektywów?
Skinąłem głową.
- Na to wygląda.
czwartek, 8 września 2016
Rozdział 2
* Suzie Reed *
- Jesteś nareszcie!
Spojrzałam na niego znacząco i otrzepałam szczątki kurzu, który zasiadł na moim bawełnianym, krwistoczerwonym płaszczu.
- Miałam pewną sprawę do załatwienia. – odchrząknęłam i spojrzałam na niego niewinnie.
- Znowu Lucas, ten myśliwy?
- A co ja poradzę, że
gość mnie wnerwia. Cały czas się czegoś czepia a sam nie jest święty. -
zmieniłam szybko temat - W dodatku przez kilka godzin musiałam użerać
się z tym pacanem, by oddalić go od biura jak najdalej- zrobiłam krótką
przerwę i spytałam- Mówiłeś że masz mi coś ważnego do powiedzenia?
- Tak, byłem dzisiaj w jego biurze okazuje się, że „dostałem”
list i ktoś postanowił go sobie zatrzymać - odparłem ironicznie-
Posłuchaj… cztery dni temu zostało znalezione ciało kobiety przy klubie.
Może jak się pośpieszymy uda nam się je jeszcze
- Co w tym takiego dziwnego? Przecież Nowy York to duże miasto, pełne przestępców i zboczeńców.
- Nie wiem, ale sam
komisarz kazał się nam tym zająć. Jeśli prosi o to akurat nas, musi być w
tym coś dziwnego. Tak, to by wydał raport do miejscowej policji.
- Hm..faktycznie.-
zrobiłam krótką przerwę zastanawiając się co mam o tym wszystkim myśleć,
aż w końcu dodałam - Musimy to zbadać.
- Dokładnie, idziemy kapturku?
Wyszczerzyłam się
szeroko. W końcu moje życie zaczynało nabierać tępa. Przedtem cały czas w
kółko to samo. Cały czas ta nudna i przygnębiająca rutyna.
Chwyciłam
swój mały sztylet i pewnym ruchem umocowałam go sobie przy pasie.
Zarzuciłam szeroki kaptur na głowę, przysłaniając tym samym połowę
swojej twarzy. Okręciłam się naokoło, by rozeznać się w sytuacji. Wilk
już stał przy drzwiach, więc szybko do niego podbiegłam i ruszyliśmy w
kierunku centrum miasta.
***
- Jutro zbieram grupę osób, która pomoże nam przy śledztwie. - wyskoczył nagle Matt.
- Jutro zbieram grupę osób, która pomoże nam przy śledztwie. - wyskoczył nagle Matt.
- Ale, po co? Nie
poradzimy sobie sami? Wiesz, że jeśli chodzi o te sprawy, to jesteśmy
całkiem nieźli w te klocki. – szturchnęłam go żartobliwie w ramie – Po
co nam grupka sierot, które tylko zwrócą na siebie uwagę innych?
- Potrzebujemy ich
Suzie, dobrze wiesz, że nie damy rady robić kilkudziesięciu rzeczy
naraz. Nie poradzimy sobie z taką ilością zadań.
-rzekł i spojrzał na mnie a ja prychnęłam niezadowolona.
-rzekł i spojrzał na mnie a ja prychnęłam niezadowolona.
- Daj spokój kapturku - uśmiechnął się i dał mi kuksańca w bok – Nie będzie aż tak źle, zobaczysz jeszcze ich polubisz.
- Już to widzę. -
odpowiedziałam ale już się więcej nie odezwałam. Właśnie wkroczyliśmy na
główną ulicę „Streeting”, gdzie roiło się od ludzi. Większość biegała
od sklepu, do sklepu szukając prezentów. Skoro niedługo miała być
gwiazdka, nie powinno mnie to dziwić, ale takie tłumy? To apokalipsa, a
nie zakupy świąteczne.
Ulica była wyraźnie oświetlona, ale ku mej
uldze nikt się nami zbyt bardzo nie przejął. Czyżbyśmy byli aż tak
neutralni? A może w zupełności pochłonęły ich zakupy? Nie wiedziałam,
ale liczyło się jedno, nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Co
prawda, to prawda, bez mojego czerwonego płaszcza byłoby to łatwiejsze,
ale dostałam go od mojej już nie żyjącej babki i to jedyna rzecz, która
mi po niej została.
Gdy byłam jeszcze mała non stop opowiadała mi, jak to ona nosiła to przepiękne ubranie i jaką miało dla niej wartość. Rozmawiałyśmy o chłopcu, który zawładnął jej całym sercem, a ona dowiedziawszy się, że jego ulubionym kolorem jest czerwień, uszyła ten oto płaszcz. Od tamtej chwili postanowiłam nie ruszać się bez niego ani na krok, co w niektórych przypadkach, takich jak ta, było lekką trudnością. Mijaliśmy sklepy i wysokie wieżowce, które cudownie mieniły się na tle czarnego nieba, a wraz z nimi setki wspaniałych gwiazd. Kochałam to miasto, całą sobą. W tamtym świecie było zupełnie inaczej, każdy dzień był taki sam, a noce były zachmurzone i zimne. Lecz tutaj… - rozejrzałam się z zachwytem- tu było zupełnie inaczej, tu każdy dzień był inny, tu wszystko było inne..
Gdy byłam jeszcze mała non stop opowiadała mi, jak to ona nosiła to przepiękne ubranie i jaką miało dla niej wartość. Rozmawiałyśmy o chłopcu, który zawładnął jej całym sercem, a ona dowiedziawszy się, że jego ulubionym kolorem jest czerwień, uszyła ten oto płaszcz. Od tamtej chwili postanowiłam nie ruszać się bez niego ani na krok, co w niektórych przypadkach, takich jak ta, było lekką trudnością. Mijaliśmy sklepy i wysokie wieżowce, które cudownie mieniły się na tle czarnego nieba, a wraz z nimi setki wspaniałych gwiazd. Kochałam to miasto, całą sobą. W tamtym świecie było zupełnie inaczej, każdy dzień był taki sam, a noce były zachmurzone i zimne. Lecz tutaj… - rozejrzałam się z zachwytem- tu było zupełnie inaczej, tu każdy dzień był inny, tu wszystko było inne..
- O czym tak rozmyślasz?
– głos Matt’a przywołał mnie do rzeczywistości i uświadomiłam sobie, że
jeszcze jedna przecznica i będziemy na miejscu.
- Wytłumacz mi, czemu wybraliśmy drogę przez tą część ulicy? Przecież równie dobrze, moglibyśmy przebiegnąć przez strefy.
- Od paru dni,
wieczorami, policja patroluje te okolice. Nikt się nie prześlizgnie.
Wszystko wywołały te święta, teraz jest najlepsza okazja do potyczek,
bójek czy kradzieży, bo nikt się tego nie spodziewa.
Pokiwałam głową i przyspieszyłam kroku. Po chwili staliśmy już przed kryptą, gdzie mieliśmy nadzieję znaleźć zwłoki kobiety.
- No rusz się, nie mamy
całej nocy. - zobaczyłam jak Matthew idzie w stronę głównego wejścia i
szybko go dogoniłam. Szłam kawałek przy nim, aż go zwinnie wyminęłam.
- Nie wiem o czym mówisz…. mógłbyś się czasem pośpieszyć Wilczku.
Pokazałam mu język a on parsknął śmiechem. Jednak po chwili przybrał tą swoją pokerową twarz przypominając sobie o wadze sytuacji, co jak również uczyniłam. W milczeniu wkroczyliśmy do środka ciemnego pomieszczenia.
Pokazałam mu język a on parsknął śmiechem. Jednak po chwili przybrał tą swoją pokerową twarz przypominając sobie o wadze sytuacji, co jak również uczyniłam. W milczeniu wkroczyliśmy do środka ciemnego pomieszczenia.
*Catherina Cunning* & *Bella Beast*
Wkroczyłam pewnym
krokiem do gabinetu, rozglądając się uważnie. Pokonał pokój, niosąc stos
faktur i rozmaitych teczek i stanęłam przy swoim drewnianym,
pomalowanym na biało biurku. Rzuciłam wszystko bezwładnie, pozbywając
się tym samym ciężaru, który niosłam. Dotąd uporządkowany perfekcyjnie
stolik, wyglądało teraz jak pobojowisko. Parę kartek spadło na ziemie, a
jedna z teczek strąciła stojący na biurku, pojemnik na ołówki. Jednak
nie przejmowałam się tym, byłam wykończona dzisiejszym dniem i nawet nie
miałam sił tego ukrywać. Zważając, że nikogo nie było w pomieszczeniu,
co stwierdziłam już na samym początku, pozwoliłam sobie na chwile
relaksu. Zamknęłam ciężkie powieki i dałam upust emocją. Ten dzień był
straszny. Najpierw kilka godzin załatwiania formalności i ganiania z
jednego banku do drugiego. Następnie praca przy tym zaborczym gnojku,
który nosił miano mojego szefa. I jeszcze ten nowy pracownik, który
postanowił ustawić się do kolejki osób wyższych ode mnie, które miałam w
nieodległej przyszłości stracić. Uśmiechnęłam się pod nosem,
wyobrażając sobie jakby świat wyglądał, gdybym w końcu to ja, byłam tą
najwyższą. Mówi się że mała kobieta to bezbronna dama i tak się
przyjęło.
Długo z tym walczyłam, ale w końcu stwierdziłam że nie warto, przybrałam osobowość kruchej laluni, którą tak wszyscy uwielbiali, a ja skrycie nienawidziłam. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a później poczułam nieuzasadnioną fale złości. Dlaczego? Chyba po prostu musiałam jakoś odreagować, a to już nie moja wina, że wypadło akurat na nią. Otworzyłam oczy i poderwałam się z miejsca zaczynając zbierać porozrzucane kartki.
Długo z tym walczyłam, ale w końcu stwierdziłam że nie warto, przybrałam osobowość kruchej laluni, którą tak wszyscy uwielbiali, a ja skrycie nienawidziłam. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a później poczułam nieuzasadnioną fale złości. Dlaczego? Chyba po prostu musiałam jakoś odreagować, a to już nie moja wina, że wypadło akurat na nią. Otworzyłam oczy i poderwałam się z miejsca zaczynając zbierać porozrzucane kartki.
- Cześć, Bello. – rzuciłam przez ramie nadal się do niej nie odwracając.
Spojrzałam na nią z niepewnością.
Spojrzałam na nią z niepewnością.
Czyli, jednak wróciła... - Cześć. - uśmiechnęłam się, sortując listy, które miałam porozdzielać.
- Po co przyszłaś? - spytałam obojętnie nadal zbierając dokumenty.
- Dostałam pewne...
dokumenty, które muszę porozdzielać. - nie lubiłam przebywać w jej
towarzystwie. Przyprawiała mnie o dreszcze, a do tego była pupilkiem
Garrote. Możliwe, że gdyby była Baśniowcem, to zaczęłaby oceniać
wszystko racjonalnie.
- Dobrze, to jak
skończysz masz tu dokumenty, które trzeba wprowadzić do systemu i
pozałatwiać wszystkie formalności - odparłam spokojnie i podeszłam do
niej pewnym krokiem, kładąc na mahoniowym biurku, stertę plików.
Popatrzyłam na nią znacząco – to chyba nie jest problem, prawda? –
uśmiechnęłam się słodko i podeszłam do mojego miejsca pracy chcąc zebrać
swoje rzeczy.
Nie miałam dzisiaj
czasu. Spędzałam tu i tak za dużo godzin. Za każdym razem, kiedy na nią
patrzyłam, miałam wrażenie jakby zjadała mnie wzrokiem.
- Nie. - pokręciłam głową. - Może jutro się tym zajmę. - powstrzymałam się od westchnięcia. Ledwo się tu dostałam, a teraz miałam wrażenie, że zaraz zostanę wylana.
- Nie. - pokręciłam głową. - Może jutro się tym zajmę. - powstrzymałam się od westchnięcia. Ledwo się tu dostałam, a teraz miałam wrażenie, że zaraz zostanę wylana.
- Jest mi bardzo
przykro, ale ja nie mogę się tym zająć, a szef chce mieć to na jutro
gotowe, to WAŻNE.- rzuciłam od niechcenia. Chciałam już wyjść z tego
zatęchłego pomieszczenia, a ona cały czas, tylko to przedłużała. To
byłby cud jakby w końcu przestała kłapać tą swoją buźką.
- Poproś swojego
pomocnika. - odpowiedziałam szybko. - Naprawdę, muszę iść. - dodałam
błagalnie. Chciałam tylko wyjść i położyć się spać. Byłam zmęczona
staniem na nogach przez cały dzień, a do tego dochodziła jeszcze ta
sprawa z morderstwem...
- Jeremi jest aktualnie
na spotkaniu służbowym, wraz z burmistrzem i nie może się tym zająć, a
poza tym poprosiłam o to CIEBIE – powiedziałam już zirytowana. Co za
uparta dziewczyna! Wzięłam do ręki torebkę i zaczęłam pakować do niej
potrzebne mi teczki.
- Jestem pewna, że
nic się nie stanie, jeśli burmistrz dostanie te dokumenty trochę
później. - i tak nie interesowały ją sprawy Nowego Jorku i społeczności.
Mogła odpuścić.
- Rozumiem…masz racje,
burmistrzowi nic się nie stanie, jeśli poczeka chwile dłużej.
Przepraszam, zachowałam się niewłaściwie…możesz iść do domu. –
odpowiedziałam jej przesłodzono i uśmiechnęłam się szeroko. Wzięłam do
ręki swój telefon i wrzuciłam go do torby. Spojrzałam przelotnie po
pokoju i dodałam – tylko, że zanim to zrobisz, przypomniałam sobie, że
miałam Ci coś przekazać od szefa. Od jutra ma cię tu nie być, tak bardzo
mi przykro.. – przybrałam nieszczęśliwy wyraz twarzy i ruszyłam przez
pokój.
- Co?! Jak to?
Spojrzałam w jej piwne
oczy i spróbowałam odczytać jej emocje. Znowu nic, jakby jej oczy były
nieprzeniknione. Jednak po paru miesiącach pracy z tą dziewczyną,
odkryłam, że bardzo zależy jej na tej pracy, co nie ukrywam bardzo mi
się spodobało.
- Ci którzy nie wykonują
swojej pracy wylatują, to chyba proste.. – spojrzałam znacząco na stos
kartek rzuconych na biurko. Obróciłam się na pięcie i podeszłam do drzwi
z dębu i lekko je uchyliłam. - Masz jeszcze szanse nie zmarnuj jej –
krzyknęłam i zadowolona wyszłam z pomieszczenia.
Powstrzymałam się od
zrobienia jej awantury. Miałam dość. Szczęka mi praktycznie opadła.
Przecież wczoraj... wszystko było w porządku. - Świetnie. - mruknęłam
rozeźlona, próbując być silna. Nie docierało do mnie. Musiałam mieć
pracę. Zależało mi na niej. Zależało mi na tym wszystkim. A jeśli
chciałam pomóc Bestii, to musiałam wziąć się roboty. Przełknęłam gulę w
gardle i starłam pot z czoła. Chciałam stąd wyjść.
****
Dziękujemy za przeczytanie^^
Pozdrawiamy!
Pozdrawiamy!
sobota, 3 września 2016
Rozdział 1
Belle Beast
***
Szłam w stronę pokoju burmistrza, niosąc
sterty tych wszystkich listów, których i tak nie przeczyta. W budynku panowała
cisza. Albo wszystkie baśniowe stworzenia się pochowały, albo każdy wybył gdzie
indziej. Stukot moich obcasów był praktycznie jedynym dźwiękiem, który
zagłuszał spokój. Wzięłam głęboki oddech i skręciłam w prawo. Zobaczyłam
wielkie, drewniane drzwi. Już miałam zamiar zapukać, gdy nagle zorientowałam
się, że są otwarte. Przyzwyczaiłam się do "Możesz wejść, panno
Beast" i nie stanowiło dla mnie zaskoczenia, że czasem były nawet
zamknięte. Ale, tym razem poczułam się dziwnie. Jeżeli teraz wejdę, to może
mnie wyrzucić z pracy, ale z drugiej strony, nie chciałam tkwić tutaj i czekać
Bóg jeden wie jak długo. Chwyciłam dłonią za klamkę i popchnęłam drzwi dalej.
Szybkim krokiem podeszłam do mahoniowego biurka i położyłam tam stosik
papierów. Chciałam odejść, ale poczułam na sobie czyjś wzrok. Spojrzenie
świdrowało mnie od środka. Przy Bestii
też się tak czasem czułam, ale radziłam sobie. Miał zwierzęcy instynkt i
potrafił wywołać dziwne uczucie. Odwróciłam się. Nikogo nie było. Nie miałam
przy sobie broni, ale znałam podstawy samoobrony. Podstawy... Podniosłam rękę z
ławy. A może to Katherine? Była w zasadzie ulubienicą Burmistrza. Miała nawet
mniejsze biurko, które w porównaniu do mojego, było ogromne. Nie rozstawała się
z tym pomieszczeniem na krok. Chyba, że
dostawała wypłatę. Wtedy znikała na cały dzień, a większość obowiązków i
sprawdzania raportów, spadała na mnie. Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju.
Myślałam, że odetchnę z ulgą i wyjdę stąd jak gdyby nigdy nic. Wtem, ktoś
chwycił mnie za rękę. Przeszedł mnie dreszcz. Już chciałam wydusić "Zostaw
mnie w spokoju", ale osoba odwróciła się w moją stronę.
- Matthew? - wydusiłam z siebie.
- Czasami zadajesz naprawdę głupie
pytania, Elle. Nie zaglądałaś do żadnych papierów, racja? - skinęłam głową.
- Po co miałabym to robić? Wystarczy, że
ledwo dostałam tę posadę. Wiesz przecież, co się dzieje z resztą. - uniosłam
znacząco brwi.
- I właśnie po to tu przyszedłem.
Kapturek specjalnie wyciągnęła z biura tego darmozjada. - przewrócił oczami,
chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale przerwałam mu.
- A Katherine? Co z nią?
- Przecież miała gdzieś iść.
- Iść? Nie widziałam, żeby szef dawał jej
wypłatę. Może w takim razie pośpiesz się z tym węszeniem, wilku. - mężczyzna
spojrzał na mnie, ale tym razem się nie odezwał.
No może oprócz tego, kiedy kazał mi przeszukać
biurko.
"Wyleją mnie" - pomyślałam.
Nie wiedziałam, po co przyszedł tu sam
Wilk, ale najwyraźniej było to coś ważnego. Niby pracowałam jako sekretarka,
ale naprawdę mało wiedziałam o tym miejscu. Rozejrzałam się. Przed sobą miałam
drewniany stół z trzema szufladami. Otworzyłam pierwszą - same rachunki. Druga
- pozostałe listy. Po dłuższym wahaniu się, postanowiłam otworzyć kopertę. Stawałam się zbyt wścipska, a w
każdej chwili mogła tu wrócić Kath i zapytać się co wyprawiam. Jeżeli
doniosłaby na mnie... nie mogłam się zadłużyć. Bestia i tak brał nadgodziny.
Westchnęłam i powoli rozerwałam papier:
Drogi Panie Garrote!
Dwudziestego ósmego sierpnia o godzinie
dwudziestej drugiej trzydzieści dwa, znaleziono przy budynku klubu
"Zakręceni" ciało kobiety. Miała wbite w szyję odłamki szkła, jednak
nie znaleziono na nich śladów. Kiedy przeszukiwaliśmy pomieszczenie, nikt z
klientów obiektu, nie twierdził, że słyszał cokolwiek. Właściciele także
twierdzą, że o niczym nie wiedzieli. Proszę o przekazanie panu Wolfowi, aby
zbadał tę sprawę. Wysłaliśmy już do niego list powiadamiający o tym, ale
niestety nie odpowiedział na niego.
Z wyrazami szacunku, komendant.
Zszokowało mnie to.
- Matt, mógłbyś podejść tu na chwilę? -
zapytałam, przegryzając wewnętrzną stronę wargi.
Podałam mu list, a kiedy skończył czytać,
stwierdził, że nie dostał żadnego listu. Coś nie grało.
- Myślisz, że trzeba będzie zająć się tą
sprawą? - zapytałam.
- Jak widać. - stwierdził, ale widziałam
w jego oczach niepokój.
- To stało się cztery dni temu. Ciało
pewnie jest na cmentarzu, albo w kostnicy. Musimy to zbadać.
- JA, muszę. Ty się zajmij papierologią,
księżniczką. - wiedziałam, że tak powie.
Równie dobrze, mogłam mu przypomnieć co
robił, kiedy był zły, ale to zachowanie byłoby dziecinne. Pracując w tej branży
trzeba było używać solidnych argumentów.
- Mogę się przydać. Mam dostęp do
większości dokumentów i znam grafik każdej osoby. - skrzyżowałam ramiona i
uśmiechnęłam się triumfalnie. - Poza tym, czytałam ostatnio na temat śledztw.
To, że...
- Kompletnie nie będziesz wiedzieć jak się do tego zabrać.- Dam sobie radę. - spojrzałam na niego błagalnie.
Nawet nie wiedziałam czemu mi tak zależy, żeby im pomóc. Nasza społeczność i tak upadała.
- Garrote ci nie pozwoli. Nie masz oficjalnego zezwolenia na węszenie.
- Nie wie o nas. Nie wie kim jesteśmy, więc jeżeli teraz też się nie dowie...
- Póki co, ja i Kapturek zostaliśmy do tego wyznaczeni. Jak będziemy potrzebować więcej ludzi do pomocy, to zobaczymy. A teraz wracaj do pracy. Chyba już wiem czego muszę szukać.
- Jasne... - mruknęłam pod nosem i wyszłam z pomieszczenia.
Musiałam się dowiedzieć, o co chodzi.
Matthew Wolf
***
Kiedy dziewczyna wyszła, zacząłem szukać. Mnóstwo raportów, rachunków i innych papierów. Szukałem reszty listów. Każdy kto mnie znał, doskonale wiedział, że nie mam poczty. W moim biurze potrzebowałem dowiedzieć się o co chodzi i zacząć działać. Burmistrz nie miał najwyraźniej tego na uwadze. Ale, nie był baśniowcem. Przekopałem się przez stos kartek i nadal nic. Musiałem skontaktować się z Kapturkiem. Ona mogła coś wiedzieć. Już miałem zamiar stąd wyjść, kiedy zobaczyłem, że trzecia szuflada, którą sprawdzała Belle, była w nienaruszonym stanie. Nagle, zadzwonił telefon.
- Halo?
- Garrote wraca! Uciekaj z tego pomieszczenia. No, chyba, że chcesz mieć jeszcze bardziej prze...
- Dobra, załapałem. - przerwałem jej i zapominając o tym co miałem sprawdzić, udałem się do miejsca, w którym miałem spotkać się z moją wspólniczką.
***
Oto pierwszy rozdział opowiadania, do którego serdecznie zapraszamy :D! Przypadł wam do gustu?
Subskrybuj:
Posty (Atom)