niedziela, 16 października 2016

Rozdział 7

Siedzieliśmy na czarnej, kiedyś skórzanej kanapie, która ze wszystkich stron była obdarta. Ściany były pozaklejane deskami, a wiszący żyrandol, od czasu do czasu przestawał działać. To dziwaczne połączenie wszystkich rzeczy sprawiło, że zacząłem się zastanawiać czy dobrze trafiliśmy. Wreszcie Myśliwy wszedł do salonu z poszarzałymi kubkami gorącego czarnego płynu, który nie wyglądał ani na herbatę, ani na kawę.
- Mogę wiedzieć co się stało, że akurat dzisiaj zawracacie mi głowę? - uniósł prawą brew i skrzyżował ramiona.
- W ostatnim czasie miało miejsce za... - Suzie zaczęła mówić, ale nie dałem jej dokończyć.
W kieszeni usłyszałem wibrację telefonu. Spojrzałem na dziewczynę przepraszająco i wyszedłem do kuchni, a przynajmniej coś co miało nią być.
- Czy rozmawiam z panem Wolfem? - w słuchawce usłyszałem melodyjny głos.
Czyżby ktoś z biura?
- Zgadza się. A pani to...?
- Katherine Cunning. Burmistrz prosił, aby pana powiadomić, że doszło do kolejnego morderstwa na Orchard Street o godzinie dziewiętnastej. Do widzenia. - Natychmiast się rozłączyła, a ja poczułem jakby ktoś przebijał mi serce.
Czy mordercy mieli jakieś ustalone godziny? Ostatnie zabójstwo też miało miejsce wieczorem? Czy to było powiązane?
Wyszedłem z pokoju, aby przekazać tą wiadomość Kapturkowi, przekonać Myśliwego do pomocy i jak najszybciej się tym zająć, a potem szukać kolejnych Baśniowców do pomocy. Nagle, usłyszałem szczęk łamiącego się mebla i czerwoną ze złości dziewczynę.
- Nie mam zamiaru z nim współpracować. - Warknęła i popatrzyła się na mnie wzrokiem typu "Odpuść", po czym szybkim krokiem wyszła trzaskając drzwiami.
- Co się stało? - zapytałem mężczyzny.
- Sprawy rodzinne. - Odburknął. - Kiedy mam się zjawić, żeby wam pomóc?
- Dowiedziałem się, że miało miejsce kolejne morderstwo. Podam ci adres. Trzeba tam jak najszybciej jechać.
Skinął głową i odprowadził mnie do wyjścia.
- Do zobaczenia. - Powiedział jak najobojętniejszym tonem i zamknął drzwi.
***
VIvian DoSkin
Miałyśmy się spotkać z Jasmine w kawiarni. Mówiła, że chce stąd wyjechać i uciec jak najszybciej się da. Nie wiedziałam o co jej chodzi, ale przyjaźniłyśmy się praktycznie od zawsze, więc wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Wskoczyłam do taksówki i przez jakiś czas zastanawiałam się co jej powiem. Nie chcę, żeby mnie zostawiała? A może wyjechałabym razem z nią? Ale, nigdzie nie było bezpiecznie. Tylko tu mogłam spróbować dostać Urodę Maskującą.
- Dalej nie pojedziemy. - Oznajmił kierowca po kilkunastu minutach. - Jest śnieżyca, nie da rady. Musi pani na nogach.
Mogłabym się z nim o to spierać, ale chciałam z nią jak najszybciej porozmawiać. Naciągnęłam, więc czapkę na głowę i dygocząc z zimna udałam się na ulicę. Okazało się, że chodziło jednak o inną, przez co musiałam przez półtorej kilometra biec. W końcu, cała zmarznięta weszłam do kawiarni i usiadłam na krześle, czekając na Jasmine. Mijały sekundy, a potem minuty lecz jej wciąż nie było. Wyciągnęłam telefon chcąc do niej zadzwonić, ale przez cały ten czas włączała się sekretarka. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, a wychodzenie o tej porze i pójście samemu do domu nie mogło się skończyć dobrze. Może w najlepszym przypadku udałoby mi się złapać autostopa, ale kto jeździ samochodem w śnieżycę? Gapiłam się więc, w zamarzniętą szybę spoglądając z żałością na ten krajobraz. Do tego dochodziła Jasmine. Dlaczego wciąż nie przychodziła? Wtedy drzwi zaskrzypiały, a w nich stanęli policjanci. Mieli zupełnie obojętny wyraz twarzy, ale zdradzały ich oczy. Coś się stało. Podeszli do jakiejś kelnerki, a ona wytrzeszczyła wzrok. Może i byłam nade wszystko zbyt ciekawska, ale chciałam dowiedziedzieć się, co takiego się wydarzyło? Ostatecznie wstałam z krzesła i pomaszerowałam do umundurowanego mężczyzny.
- Co się stało? - zapytałam.
- Nie powinno cię to interesować, a tym bardziej nie powinno cię tu być. Ktoś zaatakował mulatkę. Nie żyje.
Mulatkę...
- Jak wyglądała? - dodałam zaniepokojona.
- Posłuchaj, nie ty tu robisz śledztwo. Nie wałęsaj się tutaj i najlepiej jedź jak najszybciej do domu.
Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. Narzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam z kawiarni. Na niebie widać było gwiazdy i tylko one oświetlały drogę. Cały chodnik pokryty był śniegiem, a lampy świeciły ostatkami sił. W każdej chwili mogły zgasnąć, a wtedy mordercy mogli mieć jeszcze większą szansę na zabójstwo. Pobiegłam w stronę żółtych taśm i całej masy gliniarzy. Świecili latarkami, a jeden z nich dzwonił na pogotowie. Przybliżyłam się do miejsca zbrodni. Dziewczyna miała wielkie pręgi krwi na szyi, twarz posiniaczoną, na kurtce czerwone plamy, a włosy porozrzucane na wszystkie strony. Jej twarz zdradzała strach. Była taka niewinna... Przyklęknęłam przy niej, a z moich oczu popłynęły gorzkie łzy. Nienawidziłam z całego serca tego, kto to zrobił. Był potworem i nie mogłam mu pozwolić, żeby uszło mu to na sucho. Policjanci wreszcie zorientowali się, że tu jestem i zaczęli mnie podnosić ze śniegu i otrzepywać z niego. Jej już tu nie było. Po co dzwonili na karetkę? Tylko coś naprawdę silnego mogło zabić Baśniowca. To nie mogło być zwykłe morderstwo. Nagle uświadomiłam sobie prawdę. Jasmine nie wróci. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś, bo te cholerne czasy już minęłam. Zaczęłam się wyrywać i głośno szlochać. Oni nic nie rozumieli. Musiałam się z nią pożegnać, choćby tu i teraz.
- Kocham cię, Jas. - Szepnęłam zanim szarpnął mną facet w mundurze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz