piątek, 21 października 2016

Rozdział 8



*Katherine Cunning*

Pewna siebie, otworzyłam frontowe drzwi i w tym samym momencie mą twarz owiał zimny i porywisty wiatr. Wyszłam z budynku nie oglądając się za siebie. I tak byłam już spóźniona, a przez tę dziewuchę burmistrz zaczął bardziej kontrolować ilość godzin przesiedzianych w biurze niż dotychczas, przez co musiałam pędzić przez pustą uliczkę by zdążyć na określony czas.

Zegar wybił piętnastą, a ja usłyszałam przeraźliwy dźwięk dzwonów. Zaklęłam pod nosem i przyspieszyłam kroku. No to już po mnie – pomyślałam zdenerwowana .Zadyszana i cała czerwona od zimna podeszłam do czekającej na mnie osoby. Był to mężczyzna, niewiele starszy ode mnie. Ubrany był w czarny płaszcz z kapturem przysłaniającym mu twarz. Spojrzałam na niego uważnie i zagadałam:

- Pan... – nie zdążyłam nawet dobrze zacząć zdania, kiedy nieznajomy wydał z siebie gardłowy i śmiertelnie spokojny głos zaczynając mówić.

- Pani Cunning, zakładam?

- Owszem, ja...

- Czy ma pani to o co prosiłem? - Znowu przerwał mi mężczyzna, a ja się lekko rozdrażniłam. Uspokój się Kath. To tylko test. Sprawdza Cię, czy jesteś godna jego osoby. Zachowuj się! – poczęłam mówić do siebie w myślach zastanawiając się kto kryje się pod osłoną płaszcza.

- Tak. Wszystko co miało być. Lista osób, plan dnia, i wszystko to tych zabójstwach, które miały miejsce... ale po co to panu?

- Tym się Pani już nie musi martwić. Na tym twoja rola się kończy. – Kiwnął niemalże, niezauważalnie głową i dodał - do widzenia.

- Zaraz. Kim pan jest?

- Mógłbym pani powiedzieć, ale, musiałaby pani wybrać się ze mną na małą wycieczkę.

- A jakąż to? – zapytałam lekko zaciekawiona, gdyż mężczyzna przemawiał uwodzicielskim tonem.

- Przeżyłaby pani na niej rzeczy, których pani nie doświadczyła w swoim życiu i ono same by się bardzo zmieniło.

- A dokąd wiedzie ta wycieczka?

- Do grobu – odrzekł głucho i stanowczo, a następnie odwracając się do mnie tyłem i ruszając pewnym siebie krokiem, rzucił za siebie drobny, biały proszek.

Co to miało być? I kto to w ogóle był? Tak dużo pytań błądziło mi po głowie, ale jedno było pewne, już nigdy nie chciałam spotykać się z tym człowiekiem. Już miałam wrócić do domu kiedy coś zaswędziało mnie w nosie i zaczęłam gwałtownie kichać. Ten owy proszek, który rzucił nieznajomy powoli rozprowadzał się po całej mnie, ciągnąc się w dół. Zaczęłam zasłaniać usta i nos dłonią, by pozbyć się natarczywej substancji, lecz zanim mi się udało, świat spowiła ciemność.

*Suzanne Reed*

- Uspokój się na chwilę.

- Ale, o co ci chodzi?

- O to, że zginęła kolejna osoba, a my nie wiemy dlaczego. Powinieneś się martwić i zastanawiać  co tu się dzieje, a nie urządzać sobie ze wszystkiego żarty! - odparłam zirytowana.

- Już spokojnie, bo spowoduję przez ciebie wypadek. – Odparł na luzie Myśliwy.

- Czy ty w ogóle wiesz w co się pakujesz?

- Co? Teraz będziesz mi odradzać brania udziału w śledztwie? Bo co? Bo nie pasuje Ci moja osoba? Ojej, biedna Suz, nie powinnaś tak się zachowywać, przecież jeszcze Matt się dowie i co wtedy? Może być na ciebie zły, a tego byś nie przeżyła.

- Zamknij tą swoją gębę i nie opowiadaj głupstw! Nic mnie nie łączy z Wilkiem, a nawet jeśli, to jesteś ostatnią osobą jaką powinno to interesować.

- Widzę, że Pani Kapturek jest dzisiaj nie w sosie?

- Mam być szczęśliwa, bo kolejna osoba została zamordowana czy może dlatego, że siedzę teraz w zatęchłym aucie z największym nieudacznikiem i kłamcą jakiego znam?

- Nadal jesteś o to zła? - zapytał zmęczony brunet i skręcił gwałtownie kierownicą.

Jechaliśmy właśnie do rodziny pierwszej ofiary poinformować ją o śmierci jednego z członków ich rodziny. Chcieliśmy również przeprowadzić dochodzenie i jeśli los nam będzie sprzyjał dowiedzieć się więcej istotnych wiadomości czy poszlak.

- Nie, coś ty. Jak możesz tak myśleć? Wprost tańczę ze szczęścia. Nie widzisz?

Jechaliśmy z Myśliwym, pod podany nam adres przez Matta, a on sam pojechał zobaczyć zwłoki kolejnej ofiary. Lucas zrezygnował z dalszej rozmowy i zajął się drogą. I dobrze, nie miałam najmniejszej ochoty zamieniać z nim już żadnego zdania. Spojrzałam przez okno i zaczęłam rozmyślać nad całym tym poplątanym śledztwem, którego znikąd było szukać odpowiedzi. Na zewnątrz panowała śnieżyca, a we wszystkich wiadomościach ludzie trąbili by nie wychodzić w ten dzień na zewnątrz. My jednak jechaliśmy do domu rodziny zmarłej kobiety i ani przez moment nie zastanawialiśmy się czy jest to bezpieczne.

Zagłębiona w swoich myślach przez zagłuszony, niemal niedocierający do mnie dźwięk usłyszałam głos nawigacji Luka informującej, że za godzinę powinniśmy być na miejscu. Już za niedługo mieliśmy dotrzeć do celu, co równało się z nowymi informacjami do śledztwa. Nie ukrywam, bardzo mnie to ucieszyło. Z powodu kolejnego ataku musieliśmy zaniechać dalszemu poszukiwaniu detektywów i na ten czas sami zająć się śledztwem. Na początku nieprzekonana, że łamiemy przepisy komisarza, teraz zaczynałam wierzyć, że uda nam się postąpić chociaż jeden krok bliżej, który dzielił nas od zabójcy.

Nagle, coś mną szarpnęło, przywracając mnie do rzeczywistości. Usłyszałam pisk opon i zdezorientowanym wzrokiem zaczęłam się rozglądać, rejestrując co się dzieje.

- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam przerażona kiedy spostrzegłam, że nasze auto wpadło w poślizg. 
Pojazd zaczął się zataczać i nim się oglądnęłam zjechaliśmy z głównej drogi, spadając w dół górki ku gęstemu lasu. Patrzyłam przerażona przed siebie nie wiedząc co robić. Myśliwy zaczął wykręcać kierownicą ile się dało byśmy nie uderzyli w jakieś drzewa, gdyż zahamować się nie dało. Szybkim ruchem wyciągnęłam obie ręce pochylając się ku niemu i razem z nim przekręcając kierownicę, by ominąć kolejną przeszkodę. Jednak przy następnym już się nam nie udało i mimo naszej współpracy auto uderzyło z hukiem o dąb, a my polecieliśmy do przodu.

***
Otwarłam ciężkie powieki i szybko podniosłam głowę. Jednak ten ruch okazał się błędem, bo w mojej głowie natychmiast eksplodowała fala bólu. Zamrugałam parę razy i zaczęłam masować sobie czoło, mając nadzieję, że to w jakiś sposób pomoże. Po chwili ostrożnie podniosłam ponownie głowę i poczułam ból, lecz nie tak wielki jak ostatnio. Powoli obejrzałam się w lewo w stronę kierowcy i tam spostrzegłam nieprzytomnego Luka, opierającego się głową o kierownicę i niemiłosiernie syczącego z bólu. Odpięłam pas i przybliżyłam się do niego czujnie.- Hej – lekko go szturchnęłam.

– Co ci się stało? - zapytałam zmartwiona.

- Moja noga - wysapał zmęczony bólem.

- Poczekaj pomogę Ci.- Odpowiedziałam i szybko otwierając drzwi pojazdu wyszłam z niego. Postąpiłam krok, ale wicher zawiał ze zdwojoną siłą niż przedtem powodując zachwianie się moich obolałych nóg, a następnie mój upadek na śnieg. Bezsilna podniosłam się i najszybciej jak było to możliwe podeszłam do drzwi od strony kierowcy i delikatnie wyciągnęłam nogę mężczyzny i zaczęłam się jej przyglądać.

- Nie za dobrze to wygląda. – spojrzałam ponownie i dodałam cicho. - Chyba skręcona.
 Chłopak jęknął i zdeterminowany zaczął wychodzić z auta.

- A co ty znowu wymyślasz? Nie ruszaj się, bo jeszcze pogorszysz sytuację.

- Nie traktuj mnie jak osobę niepełnosprawną tylko mi pomóż.

Chwyciłam go odruchowo pod ramię i używając siły, która mi jeszcze pozostało postawiłam go na nogi. Myśliwy stanął pewnie na prawej nodze, a chorą uniósł lekko w górę.

- Idziemy! Przed nami jeszcze kawałek drogi, a lepiej żebyśmy wyrobili przez zmrokiem, bo marnie z nami będzie.- Rzekł z hartem ducha.

-Już jest marnie. - zaprzeczyłam. – Nie przejdziesz takiego dystansu ze skręconą kostką, a tym bardziej po tym grubym śniegu! To niedorzeczne. Lepiej wracajmy do domu, a jutro pojadę sama do tej rodziny.

- O nie, jesteśmy tak blisko, nie możemy teraz zawrócić.

- Ale...

- Suz, dam radę. Pozwól mi pójść.

- Nie mam ochoty zawozić Cię na następny dzień do szpitala na amputacje nogi. Usłyszałeś czy mam Ci przeliterować? N-I-E.

- Naprawdę chcesz teraz zrezygnować?

- Nie, ale Luke! Sama nie wierzę, że to mówię, ale martwię się o twoje zdrowie, rozumiesz? Martwię się o ciebie Lucas!

- Suzie, spójrz na mnie. – Odparł łagodnie. – Proszę, spójrz na mnie. – Powtórzył stanowczo biorąc moją twarz w swoje dłonie, zmuszając bym na niego spojrzała.

- Dam radę. Oboje damy radę. Sama mówiłaś, że czas jest bardzo ważny. No chodź.

Zerknęłam na jego nogę a następnie w jego oczy, które świeciły się nieugięciem i zażartością. Wiedziałam, że nie uda mi się zmienić jego opinii, więc nadal niepewna przystałam na jego zdaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz