*Katherine Cunning*
Pewna siebie, otworzyłam frontowe drzwi i w tym samym momencie mą
twarz owiał zimny i porywisty wiatr. Wyszłam z budynku nie oglądając się za
siebie. I tak byłam już spóźniona, a przez tę dziewuchę burmistrz zaczął
bardziej kontrolować ilość godzin przesiedzianych w biurze niż dotychczas,
przez co musiałam pędzić przez pustą uliczkę by zdążyć na określony czas.
Zegar wybił piętnastą, a ja usłyszałam przeraźliwy dźwięk dzwonów.
Zaklęłam pod nosem i przyspieszyłam kroku. No to już po mnie –
pomyślałam zdenerwowana .Zadyszana i cała czerwona od zimna podeszłam do
czekającej na mnie osoby. Był to mężczyzna, niewiele starszy ode mnie. Ubrany
był w czarny płaszcz z kapturem przysłaniającym mu twarz. Spojrzałam na niego
uważnie i zagadałam:
- Pan... – nie zdążyłam nawet dobrze zacząć zdania, kiedy
nieznajomy wydał z siebie gardłowy i śmiertelnie spokojny głos zaczynając
mówić.
- Pani Cunning, zakładam?
- Owszem, ja...
- Czy ma pani to o co prosiłem? - Znowu przerwał mi mężczyzna, a
ja się lekko rozdrażniłam. Uspokój się Kath. To tylko test. Sprawdza Cię,
czy jesteś godna jego osoby. Zachowuj się! – poczęłam mówić do siebie w
myślach zastanawiając się kto kryje się pod osłoną płaszcza.
- Tak. Wszystko co miało być. Lista osób, plan dnia, i wszystko to
tych zabójstwach, które miały miejsce... ale po co to panu?
- Tym się Pani już nie musi martwić. Na tym twoja rola się kończy.
– Kiwnął niemalże, niezauważalnie głową i dodał - do widzenia.
- Zaraz. Kim pan jest?
- Mógłbym pani powiedzieć, ale, musiałaby pani wybrać się ze mną
na małą wycieczkę.
- A jakąż to? – zapytałam lekko zaciekawiona, gdyż mężczyzna
przemawiał uwodzicielskim tonem.
- Przeżyłaby pani na niej rzeczy, których pani nie doświadczyła w
swoim życiu i ono same by się bardzo zmieniło.
- A dokąd wiedzie ta wycieczka?
- Do grobu – odrzekł głucho i stanowczo, a następnie
odwracając się do mnie tyłem i ruszając pewnym siebie krokiem, rzucił za siebie
drobny, biały proszek.
Co to miało być? I kto to w ogóle był? Tak dużo pytań błądziło mi po
głowie, ale jedno było pewne, już nigdy nie chciałam spotykać się z tym
człowiekiem. Już miałam wrócić do domu kiedy coś zaswędziało mnie w nosie i
zaczęłam gwałtownie kichać. Ten owy proszek, który rzucił nieznajomy powoli
rozprowadzał się po całej mnie, ciągnąc się w dół. Zaczęłam zasłaniać usta i
nos dłonią, by pozbyć się natarczywej substancji, lecz zanim mi się udało,
świat spowiła ciemność.
*Suzanne Reed*
- Uspokój się na chwilę.
- Ale, o co ci chodzi?
- O to, że zginęła kolejna osoba, a my nie wiemy dlaczego.
Powinieneś się martwić i zastanawiać co tu się dzieje, a nie urządzać
sobie ze wszystkiego żarty! - odparłam zirytowana.
- Już spokojnie, bo spowoduję przez ciebie wypadek. – Odparł na
luzie Myśliwy.
- Czy ty w ogóle wiesz w co się pakujesz?
- Co? Teraz będziesz mi odradzać brania udziału w śledztwie? Bo
co? Bo nie pasuje Ci moja osoba? Ojej, biedna Suz, nie powinnaś tak się
zachowywać, przecież jeszcze Matt się dowie i co wtedy? Może być na ciebie zły,
a tego byś nie przeżyła.
- Zamknij tą swoją gębę i nie opowiadaj głupstw! Nic mnie nie
łączy z Wilkiem, a nawet jeśli, to jesteś ostatnią osobą jaką powinno to
interesować.
- Widzę, że Pani Kapturek jest dzisiaj nie w sosie?
- Mam być szczęśliwa, bo kolejna osoba została zamordowana czy
może dlatego, że siedzę teraz w zatęchłym aucie z największym nieudacznikiem i
kłamcą jakiego znam?
- Nadal jesteś o to zła? - zapytał zmęczony brunet i skręcił gwałtownie
kierownicą.
Jechaliśmy właśnie do rodziny pierwszej ofiary poinformować ją o
śmierci jednego z członków ich rodziny. Chcieliśmy również przeprowadzić
dochodzenie i jeśli los nam będzie sprzyjał dowiedzieć się więcej istotnych
wiadomości czy poszlak.
- Nie, coś ty. Jak możesz tak myśleć? Wprost tańczę ze szczęścia.
Nie widzisz?
Jechaliśmy z Myśliwym, pod podany nam adres przez Matta, a on sam
pojechał zobaczyć zwłoki kolejnej ofiary. Lucas zrezygnował z dalszej rozmowy i
zajął się drogą. I dobrze, nie miałam najmniejszej ochoty zamieniać z nim już
żadnego zdania. Spojrzałam przez okno i zaczęłam rozmyślać nad całym tym
poplątanym śledztwem, którego znikąd było szukać odpowiedzi. Na zewnątrz
panowała śnieżyca, a we wszystkich wiadomościach ludzie trąbili by nie
wychodzić w ten dzień na zewnątrz. My jednak jechaliśmy do domu rodziny zmarłej
kobiety i ani przez moment nie zastanawialiśmy się czy jest to bezpieczne.
Zagłębiona w swoich myślach przez zagłuszony, niemal
niedocierający do mnie dźwięk usłyszałam głos nawigacji Luka informującej, że
za godzinę powinniśmy być na miejscu. Już za niedługo mieliśmy dotrzeć do celu,
co równało się z nowymi informacjami do śledztwa. Nie ukrywam, bardzo mnie to
ucieszyło. Z powodu kolejnego ataku musieliśmy zaniechać dalszemu poszukiwaniu
detektywów i na ten czas sami zająć się śledztwem. Na początku nieprzekonana,
że łamiemy przepisy komisarza, teraz zaczynałam wierzyć, że uda nam się
postąpić chociaż jeden krok bliżej, który dzielił nas od zabójcy.
Nagle, coś mną szarpnęło, przywracając mnie do rzeczywistości.
Usłyszałam pisk opon i zdezorientowanym wzrokiem zaczęłam się rozglądać,
rejestrując co się dzieje.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam przerażona kiedy spostrzegłam,
że nasze auto wpadło w poślizg.
Pojazd zaczął się zataczać i nim się oglądnęłam
zjechaliśmy z głównej drogi, spadając w dół górki ku gęstemu lasu. Patrzyłam
przerażona przed siebie nie wiedząc co robić. Myśliwy zaczął wykręcać
kierownicą ile się dało byśmy nie uderzyli w jakieś drzewa, gdyż zahamować się
nie dało. Szybkim ruchem wyciągnęłam obie ręce pochylając się ku niemu i razem
z nim przekręcając kierownicę, by ominąć kolejną przeszkodę. Jednak przy
następnym już się nam nie udało i mimo naszej współpracy auto uderzyło z hukiem
o dąb, a my polecieliśmy do przodu.
***
Otwarłam ciężkie powieki i szybko podniosłam głowę. Jednak ten
ruch okazał się błędem, bo w mojej głowie natychmiast eksplodowała fala bólu. Zamrugałam
parę razy i zaczęłam masować sobie czoło, mając nadzieję, że to w jakiś sposób
pomoże. Po chwili ostrożnie podniosłam ponownie głowę i poczułam ból, lecz nie
tak wielki jak ostatnio. Powoli obejrzałam się w lewo w stronę kierowcy i tam
spostrzegłam nieprzytomnego Luka, opierającego się głową o kierownicę i
niemiłosiernie syczącego z bólu. Odpięłam pas i przybliżyłam się do niego
czujnie.- Hej – lekko go szturchnęłam.
– Co ci się stało? - zapytałam zmartwiona.
- Moja noga - wysapał zmęczony bólem.
- Poczekaj pomogę Ci.- Odpowiedziałam i szybko otwierając drzwi
pojazdu wyszłam z niego. Postąpiłam krok, ale wicher zawiał ze zdwojoną siłą
niż przedtem powodując zachwianie się moich obolałych nóg, a następnie mój
upadek na śnieg. Bezsilna podniosłam się i najszybciej jak było to możliwe
podeszłam do drzwi od strony kierowcy i delikatnie wyciągnęłam nogę mężczyzny i
zaczęłam się jej przyglądać.
- Nie za dobrze to wygląda. – spojrzałam ponownie i dodałam cicho.
- Chyba skręcona.
Chłopak jęknął i zdeterminowany zaczął wychodzić z auta.
- A co ty znowu wymyślasz? Nie ruszaj się, bo jeszcze pogorszysz
sytuację.
- Nie traktuj mnie jak osobę niepełnosprawną tylko mi pomóż.
Chwyciłam go odruchowo pod ramię i używając siły, która mi jeszcze
pozostało postawiłam go na nogi. Myśliwy stanął pewnie na prawej nodze, a chorą
uniósł lekko w górę.
- Idziemy! Przed nami jeszcze kawałek drogi, a lepiej żebyśmy
wyrobili przez zmrokiem, bo marnie z nami będzie.- Rzekł z hartem ducha.
-Już jest marnie. - zaprzeczyłam. – Nie przejdziesz takiego
dystansu ze skręconą kostką, a tym bardziej po tym grubym śniegu! To
niedorzeczne. Lepiej wracajmy do domu, a jutro pojadę sama do tej rodziny.
- O nie, jesteśmy tak blisko, nie możemy teraz zawrócić.
- Ale...
- Suz, dam radę. Pozwól mi pójść.
- Nie mam ochoty zawozić Cię na następny dzień do szpitala na
amputacje nogi. Usłyszałeś czy mam Ci przeliterować? N-I-E.
- Naprawdę chcesz teraz zrezygnować?
- Nie, ale Luke! Sama nie wierzę, że to mówię, ale martwię się o
twoje zdrowie, rozumiesz? Martwię się o ciebie Lucas!
- Suzie, spójrz na mnie. – Odparł łagodnie. – Proszę, spójrz na
mnie. – Powtórzył stanowczo biorąc moją twarz w swoje dłonie, zmuszając bym na
niego spojrzała.
- Dam radę. Oboje damy radę. Sama mówiłaś, że czas jest bardzo
ważny. No chodź.
Zerknęłam na jego nogę a następnie w jego oczy, które świeciły się
nieugięciem i zażartością. Wiedziałam, że nie uda mi się zmienić jego opinii,
więc nadal niepewna przystałam na jego zdaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz